Do uszu Blanc'a dotarło stłumione przez drzwi ,,Nareszcie!". Omal nie wybuchnął śmiechem. Kto by pomyślał? Trochę kurzu na twarz, tunika robocza i od razu z lorda stajesz się nieporadnym pachołkiem. Parsknął śmiechem nie wytrzymując i gwizdnął.
- Chodź, Szasta - powiedział. - Czas wracać.
Leżący do tej pory obok drzwi ciemnoszary wilk podniósł łeb na gwizdnięcie i ruszył za swoim panem wesoło merdając ogonem. Młody władca ruszył przez zatłoczoną ulicę w stronę zamku. Idąc dalej nie dowierzał ile udało się osiągnąć w ciągu dwóch lat. Z pomocą swoich znajomości (w tym rodzeństwa Kattegat, Larsa i Runon, którzy zdecydowali się zostać na wyspie) udało mu się odbić porzucone królestwo z rąk Regnetum i doprowadzić zarosłą stolicę do porządku. Teraz była traktowana niemal jak piąte królestwo - ludzie zjeżdżali się tu na targi, niektórzy, na przykład potomkowie pierwszych dernierczyków, osiedlali się tu, zakładali nawet osady. Blanc'owi pozostało znaleźć odpowiednie osoby na najważniejsze stanowiska. Czas ruszyć w kierunku niepodległości jego królestwa.
Nagle jakiś osiłek zderzył się barkiem z Luką. Chłopak syknął z bólu - łokieć mężczyzny uderzył akurat w ukrytą pod rękawem i bandażem ranę. Zarobił ją całkiem niedawno od czającego się na bagnach utopca. Całe szczęście nie był jadowity, a gdy minęło pierwsze zaskoczenie nagłym atakiem zdolności szermiercze Blanc'a posłały potwora na drugą stronę.
- Patrz jak leziesz! - warknął przechodzień (choć to on wpadł na chłopaka, a nie na odwrót) i ruszył dalej.
Szasta warknął mu na pożegnanie i spojrzał troskliwie na właściciela.
- Nic mi nie jest - uspokoił go Luka i podrapał za uchem. - Lepiej chodźmy stąd.
Tak, udawanie cywila miało swoje minusy. Gdyby przed osiłkiem znikąd wyrosła osoba lorda cofnąłby się, dał mu przejść pierwszemu i na dodatek odszedłby w ukłonach. Blanc jednak zdecydowanie lepiej czuł się popychany. Dalej nie przywykł do swojego tytułu.
By zapomnieć o nieprzyjemnym incydencie wrócił myślami do zielarki, która wypełniła jego zamówienie. Miła dziewczyna, pomyślał z przekąsem. Nie miał jej za złe jak go potraktowała. Bardziej zwróciło jego uwagę jak szybko zajęła się królewskim zamówieniem, ignorując poprzednie zajęcie. Widać marzy o posadzie na dworze. Hmmm...Niegłupi pomysł. Przydałby się odpowiedni namiestnik. Blanc najpierw musiał jednak z nią osobiście porozmawiać.
A jeszcze wcześniej z ulgą zająłby się tą raną. Oby specyfik działał jeszcze szybciej niż zielarka, która go przyrządzała.
Na zamku Blanc szybko dowiedział się jak nazywała się zielarka. Kazał po nią posłać (dodając, że jeśli będzie naprawdę zajęta, to nie muszą jej na siłę przywlekać na dwór) i zajął się sobą. Umył się, założył czyste ubranie (w ulubionych biało niebieskich wzorach) i ruszył do sali tronowej, by czekać na gościa.
Sala wyglądała tak jak zwykle. Beżowe, wysokie ściany ozdobione były kilkoma gobelinami. Przez środek podłogi z ciemnozielonego kamienia biegł czerwony dywan, kończący się na podium. Prawa ściana od podwójnych drzwi Była pełna witrażowych okien, ciągnących się od wysokości pasa prawie po łukowaty, jak w katedrze, sufit. Z lewej natomiast przebiegała kolumnada. Z tyłu nad tronem wisiał wielki sztandar. Wyszyty był na nim herb Dernier: trzy końskie łby wokół złotego koła, symbolizującego słońce. Pod nim było podium, na które prowadziły trzy szerokie stopnie, a na nim trzy trony: dla władcy i jego małżonki. Po lewej stronie tronu Lorda zawsze stawał namiestnik. Taka była tradycja, aby po prawej stronie władcy siedziała Pani Zamku, a namiestnik, jako trzecia z kolei osoba w hierarchii królestwa, po lewej. Poprzedni namiestnik Blanc'a - stary, dosłownie i w przenośni, przyjaciel - zmarł na skutek choroby niecały rok temu.
A teraz wypadałoby znaleźć mu następcę.
Wyjątkowo nietypową rzeczą była zawieszona na rogu oparcia tronu władcy skromna, cienka korona, której jedyną ozdobą był mały szmaragd i kilka wyrytych run. Blanc nie przepadał za noszeniem jej. Zakładał ją tylko i wyłącznie na ważne okazje. Podobnie było z tronem - jeśli nic go do tego nie zmuszało, siadał na nim jak najrzadziej. Dlatego też także i teraz siedzisko zajmował ciemnoszary basior. Szasta najwyraźniej nie podzielał zdania właściciela co do tego fotela, bo wylegiwał się na nim prawie zawsze.
Luka wszedł do sali bocznymi drzwiami. Nieliczne witraże w oknach barwiły ciemną podłogę wszelkimi barwami. Blanc mimo dalej skromnego stroju zdecydowanie bardziej przypominał kogoś szlachetnego rodu, chociaż był pewny, że gdyby był kimś innym i patrzył teraz na młodzieńca w biało błękitnej szacie, z mieczem u boku i bliznami na twarzy, zdecydowanie nie wziąłby go za lorda.
Dlatego też nie miał żadnego żalu do kolejnego spotkania z Nathairą...
- Panna Torra przybyła - poinformował władcę strażnik.
Blanc kiwnął głową i drzwi uchyliły się wpuszczając do środka znajomą blondynkę. Dziewczyna była podekscytowana i zdenerwowana równocześnie. Wszystko to jednak wyparowało gdy jej oczom ukazał się uśmiechnięty Luka. Poznała go ze swojego sklepu, nadal jednak sądziła, że chłopak jest jedynie pachołkiem.
- Znowu ty - powiedziała zupełnie wypranym z uczuć głosem. - Gdzie...gdzie jest władca? Podobno miałam się z nim widzieć...
- Zobaczysz się z nim i to szybciej niż myślisz - odpowiedział niezrażony chłopak i skinął głową w krótkim geście przywitania.
Nathaira rozejrzała się po sali. Jej wzrok padł na tron i...Szastę.
- Co ten kundel robi na tronie?! - parsknęła oburzona. - Ślepi jesteście?! Przecież to miejsce władcy!
- Ach, no tak, wybacz - powiedział Blanc i gwizdnął na wilka. Oj, to chyba dla ciebie Szasta koniec wylegiwania na tronie.
Basior momentalnie poderwał do góry łeb i rozejrzał się. Nagle jego wzrok padł na Nathairę. Wywalił różowy jęzor, zamerdał ogonem i zanim ktokolwiek zdążyłby zareagować, zeskoczył z podium i w kilku susach dopadł zaskoczonej dziewczyny. Oparł jej przednie łapy na piersi i według swoich zwyczajów gościnności polizał ją kilka razy po twarzy. Nathaira pierwsze pisnęła pewna, że wilk jej coś zrobi, później jednak zaklęła i odepchnęła od siebie zwierzę. Szasta zwiesił łeb i zaskomlał, pewny, że znowu coś źle zrobił. Blanc natomiast z coraz większym trudem opanowywał rozbawienie, gdy zielarka próbowała poratować się chusteczkami.
- Wybacz za niego. Chciał się przywitać...i chyba cię polubił - powiedział chłopak przyjaznym tonem.
Spojrzenie jakie posłała mu Nathaira zdecydowanie nie było przyjazne. Jak dobrze, że wzrok nie zabija, bo trzeba by było w drodze wyborów elekcyjnych znaleźć nowego Lorda.
Nathaira była coraz bardziej zniecierpliwiona i Blanc uznał, że czas kończyć przedstawienie. Wzrok dziewczyny zatrzymał się tym razem na zawieszonej na oparciu tronu koronie. Wskazała w jej stronę niepewnie.
- Czy...Lord nie powinien jej nosić? To w końcu korona... - powiedziała.
- Tak, ale nie przepadam za tym. To denerwujące. Wszyscy zawsze się gapią tylko na nią, jakby to ona nosiła mnie jak jakąś parę skarpet - Blanc wzruszył ramionami i spojrzał na alchemiczkę.
Nathaira patrzyła na niego nieprzytomnym wzrokiem, zupełnie zamurowana. Czy ona przez ten cały czas rozmawiała z...?
Chłopak nie wytrzymał i roześmiał się. Skłonił się według dworskich manier i przedstawił:
- Blanc Le d'Art, zwany Luką, Lord Dernier. Do usług.
Nathaira? Tylko mi nie zejdź na zawał, bo to zdecydowanie źle wpłynie na reputację Blanc'a...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz