Zaraz, co? Ten tu chce mi wmówić, że jest władcą? ON? Nie, to niemożliwe. To pewnie jakiś żartowniś, mający na celu upokorzenie mojej osoby. Ale z drugiej strony, strażnicy nie wyprowadzili go, co znaczy, że to prawda. ON JEST Lordem. W takim razie: JEST ŹLE! Bardzo źle! I nawet już nie chodzi mi o potraktowanie go jak zwykłego plebsa, bo za to nie mam do siebie pretensji, ani nie żałuję swojego czynu, lecz DLACZEGO potraktowałam go tak, a nie inaczej...
– O nie… – jęknęłam, nagle opuszczając ramiona i rozluźniając napięte dotąd mięśnie – Nie, nie, nie… – powtarzałam, patrząc z rezygnacją i okruchem nadziei na tego chłopaka. Z zewnątrz nie wyglądał na wiele starszego ode mnie.
– Coś nie tak? – spytał, uspokoiwszy się już i podnosząc do góry jedną brew w akcie niezrozumienia.
– Wszystko jest nie tak! – zawołałam – Dlaczego nie obnosisz się ze swoim stanowiskiem?! – jęknęłam, załamując ręce i patrząc na niego z wyrzutem. Nie jestem pewna, kiedy przeszliśmy na 'Ty', być może właśnie ja to zapoczątkowałam. Cóż, stało się.
– Cóż… – zaczął, lekko zbity z tropu – Po prostu tego nie lubię… – odparł, dalej zdziwiony moją postawą, która jeszcze przed chwilą była całkowicie inna.
– Przecież to nie do pomyślenia! Jesteś KRÓLEM! Zdajesz sobie sprawę z odpowiedzialności, jaka na Tobie ciąży? Och, doprawdy! Musisz mieć w sobie odrobinę godności, a nie spoufalać się z ludźmi niższej kategorii! – naskoczyłam na niego, lecz potem dodałam szybko, między zdaniami: – I wcale nie mówię o sobie, jestem na o wiele wyższym poziomie intelektualnym od nich, ale nie o tym mówię! – Po raz kolejny spojrzałam na niego z oburzeniem, jak matka, która przyłapała swoje dziecko na nieposprzątaniu pokoju. – I jeszcze te… szmaty tutaj – prychnęłam, wskazując pogardliwie na jego obecny ubiór – Nie powinieneś ich nosić! Na litość boską… – mruknęłam, masując sobie dwoma palcami skroń. Pomimo mojego załamania nerwowego, usłyszałam ciche parsknięcie chłopaka, które potem wydostało się z niego, jako donośny śmiech. Spojrzałam na niego z nieukrywaną irytacją: – Co cię tak śmieszy?!
– Jesteś zabawna – powiedział, wycierając niewidzialną łzę z policzka. Popatrzył na mnie rozbawionym wzrokiem, po czym wskazał mi na duże drzwi po lewej stronie tronu, które prowadziły do wielkiego salonu. Skąd to wiem? Och, przestudiowałam nasze królestwo wieki temu, w nadziei, że kiedyś będę tu mieszkać na stałe…!
Chłopak pchnął dwa drewniane skrzydła i wszedł pierwszy do pomieszczenia.
– Przydałaby mu się jeszcze lekcja manier – prychnęłam do siebie, również mijając pozłacany próg. Znaleźliśmy się w ogromnym pokoju. Jego plan nie był szczególnie zachwycający, ponieważ ściany tworzyły zwykły prostokąt, ale za to wnętrze! Złote fotele obite aksamitem, dywany szyte gdzieniegdzie złotą nicią, brązowe stoły z pozłacanymi nóżkami… Wszystko miało w sobie jakieś dodatki złota! Wspaniale!
– Rozgość się – oznajmił „Lord” wskazując dłonią na siedzenia ustawione wzdłuż ściany. Tak jak myślałam, gdy odwróciłam się w jego stronę, on już siedział. Maniery – poziom zero.
– Żeby to było takie proste… – mruknęłam cicho do siebie, w odpowiedzi na jego słowa.
Podeszłam do pierwszego fotela, zaraz przy chłopaku i lekko na nim przysiadłam.
– Więc, chciałem… – zaczął, rozkładając się, lecz widząc, że wstaję, natychmiast zamilkł. – Co ty robisz…? – zapytał po dłuższej chwili milczenia, podczas której zdążyłam już przetestować dwa z siedmiu siedzisk.
– Żadne miejsce nie jest odpowiednie… – odparłam, moszcząc się na jedwabnym fotelu.
– Co jest w nim złego? Wszystkie są bardzo wygodne – zachichotał cicho pod nosem.
– Nie. Tu, gdzie siedzę, odbija się lekkie echo, poza tym, jest wprost do okna, więc wieje na mnie wiatr… – rzekłam, jakby to było coś oczywistego i wyprostowałam się, idąc na środek pokoju i rozglądając się dookoła – To miejsce jest strasznie źle umeblowane! – zawołałam z lekką irytacją – Jak można…
– Szasta! – krzyknął uradowany do wielkiego psa, który nagle wpadł do środka przez drzwi podtrzymywane przez strażnika. Jak on mógł go tu wpuścić?! Ten strażnik jest już oficjalnie na mojej czarnej liście!
– P-Pies! Zabierz tego psa! – pisnęłam, widząc bestię, która biegła prosto na mnie. Zerwałam się z miejsca i zrobiłam pierwsze, co mi przyszło do głowy oraz co podpowiadał mi mój instynkt przetrwania; wskoczyłam na jedno z foteli, po czym niezgrabnie wdrapałam się na ogromną szafę, która sięgała aż do sufitu, lecz miała między nim, a swoją górą wolną przestrzeń, więc mogłam się tam schować. Zerknęłam ostrożnie na dół. Ten potwór dalej tam stał i napierał łapami na moje schronienie, chcąc dostać się na górę. Ślinił się i szczekał. Ohyda...
– Hej! Szasta! – zawołał jego pan, po czym zbliżył się do psa, próbując go odciągnąć. Z kolei ja poczułam coś miękkiego, które łaskotało mnie w dłoń. Spojrzałam w tamtym kierunku i… O zgrozo! KOT Z KURZU!
– AAAAAAA! – wrzasnęłam na cały głos, na co Luke (?) i jego bestia popatrzyli w moim kierunku. To działo się w ułamku sekundy. Ja, krzycząca w niebo głosy, przechyliłam się do przodu, chcąc się wydostać z tego… strasznego (!!!) miejsca, spadająca szafa i wylądowanie na chłopaku, przy akompaniamencie wielkiego huku spowodowanego przez mebel. Lecz zaraz nastała głucha cisza, a mi dalej dźwięczało w uszach.
– N-Nic Ci nie jest? – zapytał, podnosząc się powoli z podłogi. Spojrzałam z przerażeniem na połamaną komodę i odpełzłam od niej, nie kryjąc mojej paniki.
– T-T-T-T-T-T-T… T-T-Tam b-b-był… K-KURZ! – krzyknęłam czując, że dostałam nagłej palpitacji serca. To już było dla mnie zdecydowanie za wiele. Widok przed moimi oczami się rozmazał. Padłam na podłogę i najzwyczajniej w świecie – zemdlałam.
Blanc? Nie dopuszczaj do niej więcej pupili i szaf, bo to może się źle skończyć XD
piątek, 28 sierpnia 2015
czwartek, 27 sierpnia 2015
Od Chowlie (CD Thalii) - Pierzasty kłopot
Szarooka taksowała jakiś czas panią kapitan i resztę załogi. Informacja na temat piratów nie specjalnie ją interesowała. Od dłuższego czasu ma na głowie coś wo wiele bardziej interesującego, czy też jak kto woli wartościowego, wszak każda informacja pochodząca z jej ust ma swoją cenę. Poza tym nie w głowie jej jedynie praca i pieniądze, więc nie zależało jej na rozpowiadaniu takiej informacji. Mogła znaleźć tutaj świetnego towarzysza rozmów i zabaw a także kolejną wtyczkę w świecie. Wieści rozchodzą się szybciej niżeli zaraza a po morzach też nie mało ich krąży. Przyjaciel pirat to dobry przyjaciel. Nie... zdecydowanie nie na rękę jej wydawać korsarzy to już nie ten poziom.
-Nie masz się co martwić.- Wyszczerzyła się w zbójeckim, ale miłym uśmiechu. -Będę milczeć udolniej niżeli nieboszczyk.
-Tym lepiej, bo szkoda było by cię w niego zamieniać.- Oznajmiła spokojnie Thalia, jej ton był zimny co miało znaczyć że nie żartuje i nie zawaha się zabić w razie zbyt długiego języka. Nie musiała się obawiać takiego scenariusza. Ich rozmowę przerwało znajome "K*rrrrwa mać!" Oraz głośne klniecie jednego z marynarzy. Obie kobiety obróciły się równocześnie w stronę szamotaniny. Troje mężczyzn goniło za małym, żółtym czymś. Chow westchnęła głośno i pokiwała z rezygnacją głową gdy pierzasta papuga przysiadła jej na ramieniu z swoim standardowym zawołaniem.
-To twoje?- Zapytał sapiący z wściekłości jeden z żeglarzy który przed chwilą gonił ptaka. Na jego czerwonej bandamie widniała teraz nowa lśniąca bielą "ozdoba". Dziewczyna nie odpowiedziała, bo też nie było takiej potrzeby. Papuga wtuliła się w jej szyję i włosy demonstrując kto jest jej panią.
-Przeklęty pomiot.- Syknęła szeptem patrząc kątem oka na pupila.
-To g*wno właśnie napaskudziło mi na głowę i pokład!- Wydarł się jeszcze głośniej na szatynkę, wskazując białą plamę. Rudowłosa chciała zareagować, jednak ledwo zauważalnym gestem Chow ją powstrzymała. Thalia przystała na prośbę, bo rozumiała że Chowli będąca zmuszona na towarzystwo jej załogi musiała zdobyć choć w małym stopniu szacunek jako gość, dla własnej wygody i bezpieczeństwa, Z resztą gońcowi nie uśmiechało się użerać z tymi górami mięśni, szkoda by było gdyby kogoś musiała zabić. Gościowi nie przystoi na coś takiego.
-I co ja za to mogę?- rozłożyła ramiona z niewinnym uśmieszkiem. -Z resztą jakie masz dowody że to właśnie to zwierzę, a nie jakaś mewa? Jesteśmy jeszcze przy brzegu.
-Wszyscy widzieli że to ta sroka!- warknął wskazując na ptaka.
-W gwoli ścisłości papuga-nimfa- Wyjaśniła z stoickim spokojem i ledwo widocznym uśmieszkiem.
-Może być i struś! G*wno mnie to obchodzi!
-Ja tam widzę że to g*wno obchodzi cię więcej niż cokolwiek innego na tym statku.- Prowokowała go dalej czemu cały czas z zaciekawieniem przyglądała się Thalia.
-Trzymajcie mnie bo zaraz z niej i jej ptaka zrobię rosół!- Zacisnął pięści tak mocno że aż zbielały mu kłykcie.
-K*rrrrwa mać!- Zawoła Ozzi
-Nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem, czy też kałem. To trzeba posprzątać.- Chow obojętnie wzruszyła ramionami. w tym momencie pirat nie wytrzymał.
-Posprzątam to twoim ryjem panienko...- Sięgnął za pas po szablę. Zapewne pani kapitan zwykle nie pozwalała na burdy w załodze, jednak Chow do niej nie należała. Klinga zabłyszczała w słońcu i skierowała się na kobietę która jak gdyby nigdy nic uskoczyła wykonując piruet. Papuga wzbiła się w powietrze i przysiadła na maszcie. Reszta załogi wietrząc niezłe widowisko zebrała się wokoło walczących. Rozsierdzony kipiącym uśmieszkiem i postawą przeciwniczki mężczyzna doskoczył do niej, ale znów nim cokolwiek zrobił ta uskoczyła przed nim jak sarna, przez co jedynie się wywrócił co wywołało salwę śmiechu. Żeglarz pozbierał się, ale nim znów zaatakował coś świsnęło w powietrzu i trafiło go w palce przez co z sykiem bólu wypuścił broń. A gdy się po nią schylił następny pocisk trafił go w tyłek, przez co z głośnym klęciem wyprostował się łapiąc za obolałą część ciała. Chow zakręciła w ręku swoją procą i posłała przeciwnikowi prowokujące oczko. Rozpalony do białej gorączki marynarz w biegu pochwycił szablę i zaszarżował na kobietę. Ta znów go wykiwała jedynie ustępując mu drogi.
-Ochłoń trochę.- Wyszczerzyła się gdy był już ją minął kopnęła go z pół obrotu w obolałą część ciała, dostarczając mu tym samym dodatkowego pędu. Biedak nie zdołał wyhamować przed burtą i z chlupotem oraz niewybrednymi słowami wylądował w wodzie. Chow ku uciesze załogi z tryumfalnym wyrazem twarzy schowała procę za pas. W tym czasie ktoś zrzucił pokonanemu drabinkę. Gdy wczołgał się na pokład mokry i zdyszany patrzył na dziewczynę z dozą nienawiści ale widać było, że nabrał ogłady i więcej nie odważy się zdenerwować nowego gościa.
-A ty czego się gapisz?! Łeb już zmyły tobie fale ale pokład sam się nie umyje.- Warknęła na niego Thalia. Bez słowa wstał i zabrał się za mopowanie. -W również! Co sterczycie? wydałam chyba rozkazy, hę? Za godzinę chcę być na pełnym morzu.- Dodała i całe zbiegowisko rozeszło się do swoich zadań.
-Sorki, za pokiereszowanie załoganta jednak nie mogłam się powstrzymać.- Uśmiechnęła się, na co piratka jedynie machnęła ręką.
-K*rrr...- Papuga sfrunęła ponownie na ramię właścicielki z okrzykiem, ale nie dokończyła bo dziewczyna złapała ją za dziób.
-Ciekawe zwierzę.- Kapitan przyjrzała się ptakowi.
-Raczej głupie, przykleiło się do mnie jak rzep- westchnęła puszczając Ozzi, która zagwizdała wesoło.
-Mówi coś jeszcze? Powiedz jak masz na imię.- Ruda wyjęła jakiegoś sucharka i pokazała go zwierzakowi mając nadzieje że zareaguje.
-Tylko te dwa słowa co już słyszałaś, jest na to za głupia. A wabi się Hrabia Ozyrusus Ozbornusus Gilmaster pierwszy Mistral.- wyrecytowała imię pupila na co Thalia na chwilę zamarła i z zdziwieniem popatrzyła na rozmówcę.
-Że jak?- Skrzywiła się, a papuga wykorzystują jej nieuwagę ukradła ciasteczko i zjadła je.
-Hrabia Ozyrusus Ozbornusus Gilmaster pierwszy Mistral, wiem długie dlatego wołam ją Ozzi.
-Więc to samiczka tak?- Żeglarka znów zainteresowała się ptakiem.
-Tak, ale myślałam że to samczyk więc dostała takie imię, później okazało się co innego, ale imię zostało.- Wzruszyła ramionami i podrapała towarzysza w szyję na co ten wyprężył się i wydał dźwięk przypominający gotującą się wodę.
-Kapitanie.- Podszedł mężczyzna który jak wydawało się Chow musiał być oficerem, albo kimś takim na statku, bo Thalia na niego jako jedynego się nie nadzierała.
-Co jest Gibbs?- Przerzuciła swoje zainteresowanie z papugi na niego.
-Potrzebujemy Cię na mostku.- Wyjaśnił krotko i skierował się w stronę rufy.
-Muszę ma chwilę cię zostawić, mam nadzieję że zajmiesz się sobą.- Oznajmiła krótko do swojego gościa Thalia i ruszyła za Gibbsem zostawiając Chow samą. Dziewczyna obróciła się i ogarnęła wzrokiem cały okręt. Większość prac było już wykonanych, żagle postawione, łódź obrała kurs, wypłynęła z zatoki, teraz nastała ta bardziej spokojna i najdłuższa część rejsu. Większość załogi zajmowało się zakładami, grą w karty, siłowaniem na rękę, piciem bądź spaniem. Pracowali nie liczni i raczej biernie, t tym momencie tak naprawdę jedynie sternik maił co robić. Tak to przynajmniej wyglądało, ale chow doskonale wiedziała że praca na okręcie nigdy nie ustaje. Przeszła się więc spokojnie po całym pokładzie zapamiętując najmniejsze szczegóły okrętu, a gdy po niedługim czasie się znudziła wzrok przykuła jej ulubiona część statku. Wielu uwielbia bocianie gniazdo bądź wspinanie się po rejach, ale bocianie gniazdo było zbyt zwykłe, a wszelkie olinowanie już całe tutaj obskoczyła, co zapewne nie umyło uwadze załogi i kapitana. W końcu mało który marynarz bawi się skacząc jak małpa po masztach i burtach. Ale teraz właśnie przyszła pora na niego, o tak. Dziewczyna przeszła po niestabilnych fokrejach na dziób okrętu a następnie weszła na sam koniec bukszprytu jak po równoważni. Tam usiadła okrakiem i napawała się tym niezwykłym uczuciem, gdy siedzi się na najbardziej wysuniętej części statku a morska bryza uderza po policzkach. Uśmiech dziewczyny zmienił się jednak w niezadowolony grymas gdy Hrabia Ozyrusus zaskrzeczał jej koło ucha swoje ulubione słowo.
-Ty durny ptaku kto cię tego nauczył?!- Warknęła łapiąc go w locie. Nie czekała na jakąkolwiek odpowiedź prócz "K*rrrwa mać", z resztą dobrze wiedziała że choć niespecjalnie to ona nauczyła tego papugę. W końcu puściła ptaka który niezrażony zachowaniem właścicielki usiadł jej na ramieniu i jak zwykle wtulił się w jej szyję.
-Dobrze się bawisz?- Usłyszała czyjś krzyk za sobą, obróciła się na tyle ile mogła tak by nie spaść. Na dziobie stała rudowłosa pani kapitan
-Ale galion już mamy, z resztą chyba miejsce pomyliłaś, bo galiony są pod, nie na bukszprycie.- Zawołała z rozbawieniem do nowego "galionu".
<Thalia? A tak z ciekawości ile potrwa rejs???>
-Nie masz się co martwić.- Wyszczerzyła się w zbójeckim, ale miłym uśmiechu. -Będę milczeć udolniej niżeli nieboszczyk.
-Tym lepiej, bo szkoda było by cię w niego zamieniać.- Oznajmiła spokojnie Thalia, jej ton był zimny co miało znaczyć że nie żartuje i nie zawaha się zabić w razie zbyt długiego języka. Nie musiała się obawiać takiego scenariusza. Ich rozmowę przerwało znajome "K*rrrrwa mać!" Oraz głośne klniecie jednego z marynarzy. Obie kobiety obróciły się równocześnie w stronę szamotaniny. Troje mężczyzn goniło za małym, żółtym czymś. Chow westchnęła głośno i pokiwała z rezygnacją głową gdy pierzasta papuga przysiadła jej na ramieniu z swoim standardowym zawołaniem.
-To twoje?- Zapytał sapiący z wściekłości jeden z żeglarzy który przed chwilą gonił ptaka. Na jego czerwonej bandamie widniała teraz nowa lśniąca bielą "ozdoba". Dziewczyna nie odpowiedziała, bo też nie było takiej potrzeby. Papuga wtuliła się w jej szyję i włosy demonstrując kto jest jej panią.
-Przeklęty pomiot.- Syknęła szeptem patrząc kątem oka na pupila.
-To g*wno właśnie napaskudziło mi na głowę i pokład!- Wydarł się jeszcze głośniej na szatynkę, wskazując białą plamę. Rudowłosa chciała zareagować, jednak ledwo zauważalnym gestem Chow ją powstrzymała. Thalia przystała na prośbę, bo rozumiała że Chowli będąca zmuszona na towarzystwo jej załogi musiała zdobyć choć w małym stopniu szacunek jako gość, dla własnej wygody i bezpieczeństwa, Z resztą gońcowi nie uśmiechało się użerać z tymi górami mięśni, szkoda by było gdyby kogoś musiała zabić. Gościowi nie przystoi na coś takiego.
-I co ja za to mogę?- rozłożyła ramiona z niewinnym uśmieszkiem. -Z resztą jakie masz dowody że to właśnie to zwierzę, a nie jakaś mewa? Jesteśmy jeszcze przy brzegu.
-Wszyscy widzieli że to ta sroka!- warknął wskazując na ptaka.
-W gwoli ścisłości papuga-nimfa- Wyjaśniła z stoickim spokojem i ledwo widocznym uśmieszkiem.
-Może być i struś! G*wno mnie to obchodzi!
-Ja tam widzę że to g*wno obchodzi cię więcej niż cokolwiek innego na tym statku.- Prowokowała go dalej czemu cały czas z zaciekawieniem przyglądała się Thalia.
-Trzymajcie mnie bo zaraz z niej i jej ptaka zrobię rosół!- Zacisnął pięści tak mocno że aż zbielały mu kłykcie.
-K*rrrrwa mać!- Zawoła Ozzi
-Nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem, czy też kałem. To trzeba posprzątać.- Chow obojętnie wzruszyła ramionami. w tym momencie pirat nie wytrzymał.
-Posprzątam to twoim ryjem panienko...- Sięgnął za pas po szablę. Zapewne pani kapitan zwykle nie pozwalała na burdy w załodze, jednak Chow do niej nie należała. Klinga zabłyszczała w słońcu i skierowała się na kobietę która jak gdyby nigdy nic uskoczyła wykonując piruet. Papuga wzbiła się w powietrze i przysiadła na maszcie. Reszta załogi wietrząc niezłe widowisko zebrała się wokoło walczących. Rozsierdzony kipiącym uśmieszkiem i postawą przeciwniczki mężczyzna doskoczył do niej, ale znów nim cokolwiek zrobił ta uskoczyła przed nim jak sarna, przez co jedynie się wywrócił co wywołało salwę śmiechu. Żeglarz pozbierał się, ale nim znów zaatakował coś świsnęło w powietrzu i trafiło go w palce przez co z sykiem bólu wypuścił broń. A gdy się po nią schylił następny pocisk trafił go w tyłek, przez co z głośnym klęciem wyprostował się łapiąc za obolałą część ciała. Chow zakręciła w ręku swoją procą i posłała przeciwnikowi prowokujące oczko. Rozpalony do białej gorączki marynarz w biegu pochwycił szablę i zaszarżował na kobietę. Ta znów go wykiwała jedynie ustępując mu drogi.
-Ochłoń trochę.- Wyszczerzyła się gdy był już ją minął kopnęła go z pół obrotu w obolałą część ciała, dostarczając mu tym samym dodatkowego pędu. Biedak nie zdołał wyhamować przed burtą i z chlupotem oraz niewybrednymi słowami wylądował w wodzie. Chow ku uciesze załogi z tryumfalnym wyrazem twarzy schowała procę za pas. W tym czasie ktoś zrzucił pokonanemu drabinkę. Gdy wczołgał się na pokład mokry i zdyszany patrzył na dziewczynę z dozą nienawiści ale widać było, że nabrał ogłady i więcej nie odważy się zdenerwować nowego gościa.
-A ty czego się gapisz?! Łeb już zmyły tobie fale ale pokład sam się nie umyje.- Warknęła na niego Thalia. Bez słowa wstał i zabrał się za mopowanie. -W również! Co sterczycie? wydałam chyba rozkazy, hę? Za godzinę chcę być na pełnym morzu.- Dodała i całe zbiegowisko rozeszło się do swoich zadań.
-Sorki, za pokiereszowanie załoganta jednak nie mogłam się powstrzymać.- Uśmiechnęła się, na co piratka jedynie machnęła ręką.
-K*rrr...- Papuga sfrunęła ponownie na ramię właścicielki z okrzykiem, ale nie dokończyła bo dziewczyna złapała ją za dziób.
-Ciekawe zwierzę.- Kapitan przyjrzała się ptakowi.
-Raczej głupie, przykleiło się do mnie jak rzep- westchnęła puszczając Ozzi, która zagwizdała wesoło.
-Mówi coś jeszcze? Powiedz jak masz na imię.- Ruda wyjęła jakiegoś sucharka i pokazała go zwierzakowi mając nadzieje że zareaguje.
-Tylko te dwa słowa co już słyszałaś, jest na to za głupia. A wabi się Hrabia Ozyrusus Ozbornusus Gilmaster pierwszy Mistral.- wyrecytowała imię pupila na co Thalia na chwilę zamarła i z zdziwieniem popatrzyła na rozmówcę.
-Że jak?- Skrzywiła się, a papuga wykorzystują jej nieuwagę ukradła ciasteczko i zjadła je.
-Hrabia Ozyrusus Ozbornusus Gilmaster pierwszy Mistral, wiem długie dlatego wołam ją Ozzi.
-Więc to samiczka tak?- Żeglarka znów zainteresowała się ptakiem.
-Tak, ale myślałam że to samczyk więc dostała takie imię, później okazało się co innego, ale imię zostało.- Wzruszyła ramionami i podrapała towarzysza w szyję na co ten wyprężył się i wydał dźwięk przypominający gotującą się wodę.
-Kapitanie.- Podszedł mężczyzna który jak wydawało się Chow musiał być oficerem, albo kimś takim na statku, bo Thalia na niego jako jedynego się nie nadzierała.
-Co jest Gibbs?- Przerzuciła swoje zainteresowanie z papugi na niego.
-Potrzebujemy Cię na mostku.- Wyjaśnił krotko i skierował się w stronę rufy.
-Muszę ma chwilę cię zostawić, mam nadzieję że zajmiesz się sobą.- Oznajmiła krótko do swojego gościa Thalia i ruszyła za Gibbsem zostawiając Chow samą. Dziewczyna obróciła się i ogarnęła wzrokiem cały okręt. Większość prac było już wykonanych, żagle postawione, łódź obrała kurs, wypłynęła z zatoki, teraz nastała ta bardziej spokojna i najdłuższa część rejsu. Większość załogi zajmowało się zakładami, grą w karty, siłowaniem na rękę, piciem bądź spaniem. Pracowali nie liczni i raczej biernie, t tym momencie tak naprawdę jedynie sternik maił co robić. Tak to przynajmniej wyglądało, ale chow doskonale wiedziała że praca na okręcie nigdy nie ustaje. Przeszła się więc spokojnie po całym pokładzie zapamiętując najmniejsze szczegóły okrętu, a gdy po niedługim czasie się znudziła wzrok przykuła jej ulubiona część statku. Wielu uwielbia bocianie gniazdo bądź wspinanie się po rejach, ale bocianie gniazdo było zbyt zwykłe, a wszelkie olinowanie już całe tutaj obskoczyła, co zapewne nie umyło uwadze załogi i kapitana. W końcu mało który marynarz bawi się skacząc jak małpa po masztach i burtach. Ale teraz właśnie przyszła pora na niego, o tak. Dziewczyna przeszła po niestabilnych fokrejach na dziób okrętu a następnie weszła na sam koniec bukszprytu jak po równoważni. Tam usiadła okrakiem i napawała się tym niezwykłym uczuciem, gdy siedzi się na najbardziej wysuniętej części statku a morska bryza uderza po policzkach. Uśmiech dziewczyny zmienił się jednak w niezadowolony grymas gdy Hrabia Ozyrusus zaskrzeczał jej koło ucha swoje ulubione słowo.
-Ty durny ptaku kto cię tego nauczył?!- Warknęła łapiąc go w locie. Nie czekała na jakąkolwiek odpowiedź prócz "K*rrrwa mać", z resztą dobrze wiedziała że choć niespecjalnie to ona nauczyła tego papugę. W końcu puściła ptaka który niezrażony zachowaniem właścicielki usiadł jej na ramieniu i jak zwykle wtulił się w jej szyję.
-Dobrze się bawisz?- Usłyszała czyjś krzyk za sobą, obróciła się na tyle ile mogła tak by nie spaść. Na dziobie stała rudowłosa pani kapitan
-Ale galion już mamy, z resztą chyba miejsce pomyliłaś, bo galiony są pod, nie na bukszprycie.- Zawołała z rozbawieniem do nowego "galionu".
<Thalia? A tak z ciekawości ile potrwa rejs???>
niedziela, 16 sierpnia 2015
Od Yanan CD Larsa - Obrażanie wulkanów grozi stopieniem
- Em...Co to jest? - wypala chłopak.
Odwracam się gwałtownie z poirytowaniem na twarzy, co jest na prawdę łagodną reakcją jak na mnie. Natomiast Vis najeża się, wysuwa pazury i pokazuje swoje piękne kły, ostro zakończone i wydaje z siebie takie warknięcia, jakich uczyłam ją bardzo długo.
- Nie waż się tak mówić o mojej towarzyszce. To jest... moja przyjaciółka, a to że nie wygląda jak typowy smutasowy i nudny wilk to nie twoja sprawa. Nie radzę jej obrażać jak którakolwiek z nas jest w pobliżu bo następnym razem nie będzie tak miło jasne? - warczę mu w twarz, stając na palcach, dosyć blisko jego twarzy.
Chłopak jednak krzywi sie dziwacznie i pstryka mnie palcem w brzuch. Nie zwracam na to większej uwagi lecz odsuwam się posyłając w jego stronę pioruny z oczu iskrząc się taką samą mocą w środku.
- No, spokojnie Vista on już cie więcej nie obrazi, to tylko jakiś głupi, burakowaty gbur. Widziałaś, nawet się bić porządnie nie potrafi.
Słyszę prychnięcie i kiedy spoglądam kątem oka na chłopaka, widzę jak się napina i przedrzeźnia mnie pod nosem, śmiesznie wymachując rękami. Wywracam oczami i prycham, uśmiechając się ironicznie. Głaskam jeszcze przez chwilkę Vistę, żeby ją uspokoić do końca.
- No to jak, Mēṛhā? Co to za goście?
- Jakoś nie chce mi się akurat t o b i e o tym opowiadać.
- Hym, czemu mnie to nie dziwi? - Wzruszam ramionami i uśmiecham się ironicznie. - No nic, a gdzie się wybierasz?
- Gdzieś, gdzie będzie mniej ciebie i tej twojej... - macha ręką dziwacznie - jej. I ogólnie, ludzi.
- O, no popatrz. My z Vistą też idziemy do lasu. Nie dokończyłyśmy treningu poza tym, tam mieszkamy a zdaje się, że kilka zaklęć upomina się o przetrenowanie, co nie? - zwracam sie do wilczycy.
Spogląda na mnie diabolicznie, wie że te zaklęcia wypełnią ją mocą a nie sprawią, że wyschnie.
- Cudownie. Panie przodem? - Mēṛhā zgina sie lekko ironicznie i wskazuje ręką kierunek.
- To czemu nie idziesz? - prycham i popycham go do przodu.
- Eh, co z ciebie za baba co?
- Taka jakaś... nie babska. Nie pasuje mi to. A tobie? Zawsze mogę poćwiczyć, ty na pewno jesteś w tym świetny, co nie?
Idziemy kawałek, kontynuując tę cudną rozmowę aż w końcu Mēṛhā krzywi się i patrzy na mnie.
- No co? - pytam. Nie lubię jak się na mnie gapią.
- Jak mnie wcześniej nazwałaś?
- Mēṛhā.
- Czyli...?
- Nie musisz wiedzieć. Jedyne co musisz wiedzieć, to to że obrażanie wulkanów - wskazuję na siebie i moją Vis - grozi stopieniem.
Uśmiecham się wrednie i podskakuję robiąc krok.
<Lars? Tak inteligentnie, nie znam twojego imienia, ty mojego ale już zdążyłam cie nazwać XD >
Odwracam się gwałtownie z poirytowaniem na twarzy, co jest na prawdę łagodną reakcją jak na mnie. Natomiast Vis najeża się, wysuwa pazury i pokazuje swoje piękne kły, ostro zakończone i wydaje z siebie takie warknięcia, jakich uczyłam ją bardzo długo.
- Nie waż się tak mówić o mojej towarzyszce. To jest... moja przyjaciółka, a to że nie wygląda jak typowy smutasowy i nudny wilk to nie twoja sprawa. Nie radzę jej obrażać jak którakolwiek z nas jest w pobliżu bo następnym razem nie będzie tak miło jasne? - warczę mu w twarz, stając na palcach, dosyć blisko jego twarzy.
Chłopak jednak krzywi sie dziwacznie i pstryka mnie palcem w brzuch. Nie zwracam na to większej uwagi lecz odsuwam się posyłając w jego stronę pioruny z oczu iskrząc się taką samą mocą w środku.
- No, spokojnie Vista on już cie więcej nie obrazi, to tylko jakiś głupi, burakowaty gbur. Widziałaś, nawet się bić porządnie nie potrafi.
Słyszę prychnięcie i kiedy spoglądam kątem oka na chłopaka, widzę jak się napina i przedrzeźnia mnie pod nosem, śmiesznie wymachując rękami. Wywracam oczami i prycham, uśmiechając się ironicznie. Głaskam jeszcze przez chwilkę Vistę, żeby ją uspokoić do końca.
- No to jak, Mēṛhā? Co to za goście?
- Jakoś nie chce mi się akurat t o b i e o tym opowiadać.
- Hym, czemu mnie to nie dziwi? - Wzruszam ramionami i uśmiecham się ironicznie. - No nic, a gdzie się wybierasz?
- Gdzieś, gdzie będzie mniej ciebie i tej twojej... - macha ręką dziwacznie - jej. I ogólnie, ludzi.
- O, no popatrz. My z Vistą też idziemy do lasu. Nie dokończyłyśmy treningu poza tym, tam mieszkamy a zdaje się, że kilka zaklęć upomina się o przetrenowanie, co nie? - zwracam sie do wilczycy.
Spogląda na mnie diabolicznie, wie że te zaklęcia wypełnią ją mocą a nie sprawią, że wyschnie.
- Cudownie. Panie przodem? - Mēṛhā zgina sie lekko ironicznie i wskazuje ręką kierunek.
- To czemu nie idziesz? - prycham i popycham go do przodu.
- Eh, co z ciebie za baba co?
- Taka jakaś... nie babska. Nie pasuje mi to. A tobie? Zawsze mogę poćwiczyć, ty na pewno jesteś w tym świetny, co nie?
Idziemy kawałek, kontynuując tę cudną rozmowę aż w końcu Mēṛhā krzywi się i patrzy na mnie.
- No co? - pytam. Nie lubię jak się na mnie gapią.
- Jak mnie wcześniej nazwałaś?
- Mēṛhā.
- Czyli...?
- Nie musisz wiedzieć. Jedyne co musisz wiedzieć, to to że obrażanie wulkanów - wskazuję na siebie i moją Vis - grozi stopieniem.
Uśmiecham się wrednie i podskakuję robiąc krok.
<Lars? Tak inteligentnie, nie znam twojego imienia, ty mojego ale już zdążyłam cie nazwać XD >
sobota, 15 sierpnia 2015
Od Thalii (CD Chowlie) - Prawo oceanu i ,,Przeklętej Syreny"
Thalia wpatrywała się przez chwilę w nieznajomą, która przedstawiła się jej jako „Chowlie”. Szybko oceniła, czy powinna jej zaufać i zabrać ze sobą na okręt. Co takiego miała do stracenia? Cóż, teoretycznie to nic. Praktycznie… też niezbyt wiele.
Sztorm jednak nigdy nie była zbyt ufna w stosunku do nieznajomych i nigdy nie spuszczała z nich oka. Chociaż większość z nich traktowała bardziej jak kule u nogi, niż wrogów. Zwłaszcza, gdy byli bezradni i nie wiedzieli jak samemu o siebie zadbać.
Ale Chow nie sprawiała wrażenia zagubionej i bezradnej. Była śmiała i całkiem bystra, co bardzo podobało się Thalii. Chyba miała już dość opowiadania i wyjaśniania innym pewnych spraw i istotnych faktów. Ale skoro ktoś potrafił wpaść na nie sam? To zawsze mogłoby oszczędzić jej niepotrzebnych wyjaśnień. Kim jesteś? Co tutaj robisz? Po co ci ta szabla?- za dużo głupich pytań nasłuchała się w swoim życiu, by zabierać na pokład Szczury Lądowe, które nie wiedzą kim jest jej załoga i ona sama. Ale Chowlie nie wydawała się taką osobą.
„Czemu nie?”- pomyślała Thalia, gdy wyszła już z wody.- „Zawsze to coś nowego. Poza tym miło będzie gościć na pokładzie kogoś, kto nie jest jednookim facetem, młodym złodziejem, mężczyzną z brodą i małpą na ramieniu, czy też… oh, po prostu miło będzie gościć dla odmiany jakąś d z i e w c z y n ę.”
-Oh, szukasz transportu, tak? W takim razie masz szczęście, dziewczyno, że trafiłaś na mnie.- Thalia wstała i zaczęła zbierać swoje ubrania i przeróżne drobiazgi.- A swoją drogą, wpuścili mnie tutaj bo ładnie poprosiłam.- dodała niewinnie. Jednak naciągany ton jej wypowiedzi wyraźnie wskazywał na to, że Sztorm mogła dostać się tutaj każdą możliwą drogą z wyjątkiem tej, która przewidywała mówienie „proszę”.
-Dlaczego ci nie wierzę?- Chow zaśmiała się kpiąco, a na twarzy Thalii znów zaczął tańczyć złośliwy uśmieszek.
-Też mnie to zastanawia.
-O, już wychodzimy?- było to pytanie retoryczne, ale ruda Piratka i tak na nie odpowiedziała.
-Musimy się spieszyć, więc lepiej wychodź z wody i się ubieraj. Zabierz tylko to, czego potrzebujesz.
Nowo poznana najwyraźniej nie była tym pomysłem szczególnie urzeczona, co nie umknęło uwadze Thalii (niewiele jej umykało). Dziewczyna zapewne wolała jeszcze chwilę posiedzieć w łaźni i nie miała ochoty nigdzie się spieszyć. Poza tym, kto jak kto, ale ona wyglądała na taką osobę, która zawsze gdzieś biegnie.
Obie dziewczyny wyszły z wody, wysuszyły się pospiesznie i zaczęły ubierać. Thalia Sztorm Sargent, z prawdziwego nazwiska Teach, nigdy nie nosiła ze sobą zbyt wielu rzeczy. Trzymała przy sobie tylko te najbardziej potrzebne drobiazgi. Dlatego też oprócz podartej, białej koszuli, ciemnej pary spodni i długich butów, trochę zniszczonych od nadmiernej ilości soli, nie zabrała ze sobą zbyt wiele. Nie obyło się jednak bez skurzanego pasa, do którego doczepiła szablę i bukłak, pełen wody, trucizny lub rumu. Wszystko zależało od tego w jakim rano była nastroju i czy wypchnęła jakiegoś nieudacznika za burtę okrętu.
Jednak oprócz tego wszystkiego miała jeszcze ze sobą kapelusz z białym piórem, pokryty wieloma zadrapaniami i kilkoma dziurami. Tak, kapelusz był w tym wszystkim najistotniejszy. Była to chyba obsesja wszystkich Piratów, jacy pływali na tych wodach.
Mogłeś odebrać Piratowi jego skarb, okręt, czy też podziurawić pokład w jego łajbie. Równie dobrze mogłeś wymordować mu całą załogę, rodzinę, bądź przyłożyć jemu samemu nóż do gardła. Kapitana mogłeś pozbawić honoru, a jego załogę dachu nad głową i morskiej bryzy na twarzy. Gdy byłeś doświadczonym wojownikiem, mogłeś odebrać Piratowi broń. Mogłeś pozbawić go ręki, nogi, oka, czy też życia. Mogłeś kazać mu skakać do wody, prosto w paszczę Krakena. Mogłeś go okraść gdy spał. Jeśli miałeś dużo szczęścia, mogłeś zabrać cały jego dobytek i zostawić Pirata na małej wyspie, z trzema palmami na krzyż. Bez broni, bez załogi i bez ubrań. To wszystko było wybaczalne. Ale jeśli Pirat stracił, lub co gorsza- zgubił swój kapelusz, chustę, lub inne okrycie, który zwykł nosić na głowie, to w oczach swych pobratymców nie mógł już nazywać się Piratem. To była jedna z zasad mórz i oceanów. Taka była zasada Piracka. Prawo, znajdujące się w niespisanym Kodeksie Pirackim. Było ono tak oczywiste, że nie wymagało dowodów w postaci dokumentu. Albowiem papier i tusz mogą się przydać przy innych rachunkach, a tak oczywistych rzeczy nie powinno się spisywać. No bo po co, skoro każdy Pirat znał swój Kodeks na pamięć?
Płomienna dobyła swego kapelusza, otrzepała z kurzu i założyła na morką głowę, kładąc ogromny nacisk, by jej palce jak zwykle poprawiły sam przód nakrycia. Była to wielka „ceremonia” trwająca zaledwie kilka sekund, ale odgrywała ważną rolę dla każdego morskiego straceńca.
Chowlie najwyraźniej to dostrzegła, bo zaczęła przyglądać się Thalii, nie kryjąc rozbawienia. Młodsza dziewczyna kaszlnęła w pięść.Sztorm jednak nigdy nie była zbyt ufna w stosunku do nieznajomych i nigdy nie spuszczała z nich oka. Chociaż większość z nich traktowała bardziej jak kule u nogi, niż wrogów. Zwłaszcza, gdy byli bezradni i nie wiedzieli jak samemu o siebie zadbać.
Ale Chow nie sprawiała wrażenia zagubionej i bezradnej. Była śmiała i całkiem bystra, co bardzo podobało się Thalii. Chyba miała już dość opowiadania i wyjaśniania innym pewnych spraw i istotnych faktów. Ale skoro ktoś potrafił wpaść na nie sam? To zawsze mogłoby oszczędzić jej niepotrzebnych wyjaśnień. Kim jesteś? Co tutaj robisz? Po co ci ta szabla?- za dużo głupich pytań nasłuchała się w swoim życiu, by zabierać na pokład Szczury Lądowe, które nie wiedzą kim jest jej załoga i ona sama. Ale Chowlie nie wydawała się taką osobą.
„Czemu nie?”- pomyślała Thalia, gdy wyszła już z wody.- „Zawsze to coś nowego. Poza tym miło będzie gościć na pokładzie kogoś, kto nie jest jednookim facetem, młodym złodziejem, mężczyzną z brodą i małpą na ramieniu, czy też… oh, po prostu miło będzie gościć dla odmiany jakąś d z i e w c z y n ę.”
-Oh, szukasz transportu, tak? W takim razie masz szczęście, dziewczyno, że trafiłaś na mnie.- Thalia wstała i zaczęła zbierać swoje ubrania i przeróżne drobiazgi.- A swoją drogą, wpuścili mnie tutaj bo ładnie poprosiłam.- dodała niewinnie. Jednak naciągany ton jej wypowiedzi wyraźnie wskazywał na to, że Sztorm mogła dostać się tutaj każdą możliwą drogą z wyjątkiem tej, która przewidywała mówienie „proszę”.
-Dlaczego ci nie wierzę?- Chow zaśmiała się kpiąco, a na twarzy Thalii znów zaczął tańczyć złośliwy uśmieszek.
-Też mnie to zastanawia.
-O, już wychodzimy?- było to pytanie retoryczne, ale ruda Piratka i tak na nie odpowiedziała.
-Musimy się spieszyć, więc lepiej wychodź z wody i się ubieraj. Zabierz tylko to, czego potrzebujesz.
Nowo poznana najwyraźniej nie była tym pomysłem szczególnie urzeczona, co nie umknęło uwadze Thalii (niewiele jej umykało). Dziewczyna zapewne wolała jeszcze chwilę posiedzieć w łaźni i nie miała ochoty nigdzie się spieszyć. Poza tym, kto jak kto, ale ona wyglądała na taką osobę, która zawsze gdzieś biegnie.
Obie dziewczyny wyszły z wody, wysuszyły się pospiesznie i zaczęły ubierać. Thalia Sztorm Sargent, z prawdziwego nazwiska Teach, nigdy nie nosiła ze sobą zbyt wielu rzeczy. Trzymała przy sobie tylko te najbardziej potrzebne drobiazgi. Dlatego też oprócz podartej, białej koszuli, ciemnej pary spodni i długich butów, trochę zniszczonych od nadmiernej ilości soli, nie zabrała ze sobą zbyt wiele. Nie obyło się jednak bez skurzanego pasa, do którego doczepiła szablę i bukłak, pełen wody, trucizny lub rumu. Wszystko zależało od tego w jakim rano była nastroju i czy wypchnęła jakiegoś nieudacznika za burtę okrętu.
Jednak oprócz tego wszystkiego miała jeszcze ze sobą kapelusz z białym piórem, pokryty wieloma zadrapaniami i kilkoma dziurami. Tak, kapelusz był w tym wszystkim najistotniejszy. Była to chyba obsesja wszystkich Piratów, jacy pływali na tych wodach.
Mogłeś odebrać Piratowi jego skarb, okręt, czy też podziurawić pokład w jego łajbie. Równie dobrze mogłeś wymordować mu całą załogę, rodzinę, bądź przyłożyć jemu samemu nóż do gardła. Kapitana mogłeś pozbawić honoru, a jego załogę dachu nad głową i morskiej bryzy na twarzy. Gdy byłeś doświadczonym wojownikiem, mogłeś odebrać Piratowi broń. Mogłeś pozbawić go ręki, nogi, oka, czy też życia. Mogłeś kazać mu skakać do wody, prosto w paszczę Krakena. Mogłeś go okraść gdy spał. Jeśli miałeś dużo szczęścia, mogłeś zabrać cały jego dobytek i zostawić Pirata na małej wyspie, z trzema palmami na krzyż. Bez broni, bez załogi i bez ubrań. To wszystko było wybaczalne. Ale jeśli Pirat stracił, lub co gorsza- zgubił swój kapelusz, chustę, lub inne okrycie, który zwykł nosić na głowie, to w oczach swych pobratymców nie mógł już nazywać się Piratem. To była jedna z zasad mórz i oceanów. Taka była zasada Piracka. Prawo, znajdujące się w niespisanym Kodeksie Pirackim. Było ono tak oczywiste, że nie wymagało dowodów w postaci dokumentu. Albowiem papier i tusz mogą się przydać przy innych rachunkach, a tak oczywistych rzeczy nie powinno się spisywać. No bo po co, skoro każdy Pirat znał swój Kodeks na pamięć?
Płomienna dobyła swego kapelusza, otrzepała z kurzu i założyła na morką głowę, kładąc ogromny nacisk, by jej palce jak zwykle poprawiły sam przód nakrycia. Była to wielka „ceremonia” trwająca zaledwie kilka sekund, ale odgrywała ważną rolę dla każdego morskiego straceńca.
-Ktoś się tutaj przed chwilą spieszył.- przypomniała, a uśmiech nadal nie schodził z jej ust. Piratka wywróciła oczami.
-Tak jest.- zasalutowała jej ironicznie.
Na koniec każda z nich odszukała swą obroń , schowała przy pasie i obie wyszły z łaźni.
~***~
Rudowłosa dziewczyna zaśmiała się, widząc zabawną minę nowej towarzyszki. Chow z kolei zdawała się być nie tyle rozczarowana, co zmieszana. Jakby nie była pewna, czy Piratka nie robiła sobie z niej żartów, wypowiadając na głos nazwę „okręt”.
Albowiem to co dwie dziewczyny miały przed sobą z pewnością okrętem nie było. Nie można było tez nazwać tego małą łajbą. Mała łódka przypominała raczej szalupę ratunkową, jakie często mocuje się przy okrętach. W środku miała tylko jedną ławkę, oraz parę długich, drewnianych wioseł.
-Została tylko jedna, czyli reszta już odpłynęła.- mruknęła bardziej do siebie, niż kompanki, lecz Chow i tak wszystko słyszała.- Tak jak się umawialiśmy. Bardzo dobrze.
Thalia gwizdnęła z zadowolenia i bez ostrzeżenia weszła do zimnej wody. Zanurzyła się zaledwie do kolan i już mogła wejść do łódki. Chow jednak dalej stała w miejscu, nie wiedząc, czy ma pójść za rudą dziewczyną.
-Czy nie użyłaś przypadkiem słowa „okręt”?- zapytała, patrząc pochmurnie na ich środek transportu.
-Acha, użyłam. A teraz wskakuj i bierz się do wiosłowania.
-Nie chcę nic mówić, bo kto jak kto, ale ty powinnaś znać się na rzeczy.- zaczęła, gdy obie wiosłowały, płynąc powoli po morzu.- Ale okręty to nie małe łódki z wiosłami.
-Ktoś tu strasznie wybrzydza.- zauważyła Thalia, jednak zaraz znów zaczęła się śmiać.- Słuchaj, musimy tym dopłynąć do tamtego klifu.- wskazała ręką wysoką, białą skałę.
-Hm… niech zgadnę. Za nim masz swoją p r a w d z i w ą łajbę, tak?- Chowlie szybko wydedukowała, kładąc mocny nacisk na słowo „prawdziwą”. Thalia potwierdziła skinieniem głowy.
-Tak, właśnie tak. A teraz bierz się do wiosłowania, bo inaczej zniesie nas na mieliznę.
Albowiem to co dwie dziewczyny miały przed sobą z pewnością okrętem nie było. Nie można było tez nazwać tego małą łajbą. Mała łódka przypominała raczej szalupę ratunkową, jakie często mocuje się przy okrętach. W środku miała tylko jedną ławkę, oraz parę długich, drewnianych wioseł.
-Została tylko jedna, czyli reszta już odpłynęła.- mruknęła bardziej do siebie, niż kompanki, lecz Chow i tak wszystko słyszała.- Tak jak się umawialiśmy. Bardzo dobrze.
Thalia gwizdnęła z zadowolenia i bez ostrzeżenia weszła do zimnej wody. Zanurzyła się zaledwie do kolan i już mogła wejść do łódki. Chow jednak dalej stała w miejscu, nie wiedząc, czy ma pójść za rudą dziewczyną.
-Czy nie użyłaś przypadkiem słowa „okręt”?- zapytała, patrząc pochmurnie na ich środek transportu.
-Acha, użyłam. A teraz wskakuj i bierz się do wiosłowania.
-Nie chcę nic mówić, bo kto jak kto, ale ty powinnaś znać się na rzeczy.- zaczęła, gdy obie wiosłowały, płynąc powoli po morzu.- Ale okręty to nie małe łódki z wiosłami.
-Ktoś tu strasznie wybrzydza.- zauważyła Thalia, jednak zaraz znów zaczęła się śmiać.- Słuchaj, musimy tym dopłynąć do tamtego klifu.- wskazała ręką wysoką, białą skałę.
-Hm… niech zgadnę. Za nim masz swoją p r a w d z i w ą łajbę, tak?- Chowlie szybko wydedukowała, kładąc mocny nacisk na słowo „prawdziwą”. Thalia potwierdziła skinieniem głowy.
-Tak, właśnie tak. A teraz bierz się do wiosłowania, bo inaczej zniesie nas na mieliznę.
~***~
Gdy obie dziewczyny dopłynęły do celu, powitał ich dość dziki, głośny, ale z pewnością pozytywny okrzyk załogi. Thalia chwyciła czyjąś rękę, która pomogła jej się wdrapać na pokład, a następnie w ten sam sposób pomogła Chow.
-To znacznie lepsza łajba, niż tamto.- mruknęła, ale po jej głosie Thalia wyczytała, że jest całkiem zadowolona.
-A jak! Ma się rozumieć! W końcu to nie byle jaka szalupa, panienko.- odezwał się ktoś z załogi. Thalia była pewna, że służył pod nią już od jakiegoś czasu, ale nie była w stanie przypomnieć sobie jego imienia. Z resztą, na pokładzie pirackich okrętów, gdy nie było się nikim ważnym, nosiło się miano „Ty”, lub „Zapity ryj”, dlatego też Thalia nie zadawała sobie trudu, by przypomnieć sobie imię tego Pirata. Jeśli go nie pamiętała, oznaczało to po prostu, że nie był nikim ważnym i tyle.
-Ej, zaraz!- odezwał się rosły, ciemnoskóry mężczyzna. Był łysy, a w ręku trzymał szablę. Podszedł do dwóch kobiet, przyglądając im się w tym samym czasie. Ale na każdą patrzył inaczej.
Na Thalię spojrzał z posłuszeństwem w oczach, gdyż w końcu to ona wydawała tutaj rozkazy. Ale Chow już nie zaszczycił takim spojrzeniem. Sztorm, widząc już co się święci, spiorunowała mężczyznę, posyłając mu jedno z najbardziej morderczych spojrzeń.
-Tknij ją tylko, a popamiętasz.- mruknęła. Pirat zawahał się przez chwilę, ale zaraz dodał.
-Kobieta na statku przynosi pecha.
-Pływasz pod rozkazami kobiety, więc stul pysk!- krzyknął ktoś inny. Thalia rozpoznała głos Gibbs’a, swego pierwszego oficera i od razu poprawił jej się humor. Ten zawsze wiedział jak komuś nagadać.
-Jeszcze jakieś sprawy?- spytała, przyglądając się niezadowolonemu majtkowi.
-Nie, żadnych.- mruknął. Thalia jednak nie wierzyła mu ani trochę. Wyjęła swój nóż i przycisnęła go do gardła mężczyzny. Nikt na pokładzie nie protestował, bo dlaczego by mieli?
-A gdy jeszcze raz się tak odezwiesz, to rzucę się Skacie na pożarcie. Rozumiemy się?- Thalię niezmiernie bawiło to, ile mogła zrobić, dzięki tytułowi. Sam fakt, że nazywano ją kapitanem, sprawiał że ulegali jej rośli ludzie, wyżsi o co najmniej półtorej głowy. Chow chyba też to zauważyła, bo zaśmiała się rozbawiona.
-Ciekawy widok, nie ma co.
Thalia skinęła głową i po wykrzyczeniu kilku rozkazów i wulgarnych epitetów w stronę co poniektórych, znów wróciła do nowej towarzyszki.
-Witamy na pokładzie „Przeklętej Syreny”- dziewczyna znów przyłożyła dwa palce do kapelusza, salutując teatralnie. Chow lekko uniosła jedną brew.
-„Przeklęta Syrena”? To dopiero niecodzienna nazwa. Słyszałam już o „Ścigaczu”, „Śmiałku”, a nawet „Latającym Holendrze”. Ale czegoś takiego jeszcze nie słyszałam.
-Wiesz… tak naprawdę to ten okręt nosił kiedyś inną nazwę. Zmieniliśmy ją zaraz po tym gdy… pożyczyliśmy tę łajbę.- ruda Piratka mrugnęła to towarzyszki porozumiewawczo.- No, ale przejdźmy do innych kwestii. Co sprowadza cię do Dernier? Ostatni Ląd, co? Kraj wolności, jak to mawiają!
-Pytasz z ciekawości, czy to tutaj obowiązkowe?
-Z ciekawości. Nie musisz odpowiadać. Ale zanim cię tam dowieziemy, wolałabym uzgodnić cenę.
Nowo poznana dziewczyna lekko zmarszczyła brwi. Najwyraźniej nie lubiła poruszać tego tematu, a Thalia dobrze o tym wiedziała. Przecież widziała to już wcześniej. Chow przystawiła nóż do szyi oberżysty. Jednak nie zrobiłaby tego tutaj. Głównie dlatego, że to jest statek Piratów i tutaj obowiązują inne prawa. Oraz dlatego, że Thalia nie dałaby się zaskoczyć, a przy odrobinie nieuwagi Chow mogłaby stać się karmą dla jej Each Uisce. Chociaż Thalia wołała by do tego nie doszło, gdyż polubiła dziewczynę.
-Ech… no niech będzie, Ile?
-A kto tu mówi o pieniądzach?- Thalia uśmiechnęła się chytrze.- Tutaj obowiązują inne zasady.
-A więc czego chcesz?
-Hm… twojego milczenia.- dziewczyna przymrużyła oczy.
-Słucham?
-Widziałam papier, który wczoraj pokazałaś oberżyście. Królewski Goniec, co? Posłuchaj, mamy swoje powody, by jakikolwiek król nie wiedział, że tutaj pływamy, jasne? Z resztą, domyślam się jakiego krla masz na myśli, skoro płyniesz na Ostatni Ląd. Więc w zamian za podwóz, chcemy twojego milczenie, rozumiemy się?
Chow? Będziesz milczeć, czy mamy wyrzucić cię za burtę? >:D
Gdy obie dziewczyny dopłynęły do celu, powitał ich dość dziki, głośny, ale z pewnością pozytywny okrzyk załogi. Thalia chwyciła czyjąś rękę, która pomogła jej się wdrapać na pokład, a następnie w ten sam sposób pomogła Chow.
-To znacznie lepsza łajba, niż tamto.- mruknęła, ale po jej głosie Thalia wyczytała, że jest całkiem zadowolona.
-A jak! Ma się rozumieć! W końcu to nie byle jaka szalupa, panienko.- odezwał się ktoś z załogi. Thalia była pewna, że służył pod nią już od jakiegoś czasu, ale nie była w stanie przypomnieć sobie jego imienia. Z resztą, na pokładzie pirackich okrętów, gdy nie było się nikim ważnym, nosiło się miano „Ty”, lub „Zapity ryj”, dlatego też Thalia nie zadawała sobie trudu, by przypomnieć sobie imię tego Pirata. Jeśli go nie pamiętała, oznaczało to po prostu, że nie był nikim ważnym i tyle.
-Ej, zaraz!- odezwał się rosły, ciemnoskóry mężczyzna. Był łysy, a w ręku trzymał szablę. Podszedł do dwóch kobiet, przyglądając im się w tym samym czasie. Ale na każdą patrzył inaczej.
Na Thalię spojrzał z posłuszeństwem w oczach, gdyż w końcu to ona wydawała tutaj rozkazy. Ale Chow już nie zaszczycił takim spojrzeniem. Sztorm, widząc już co się święci, spiorunowała mężczyznę, posyłając mu jedno z najbardziej morderczych spojrzeń.
-Tknij ją tylko, a popamiętasz.- mruknęła. Pirat zawahał się przez chwilę, ale zaraz dodał.
-Kobieta na statku przynosi pecha.
-Pływasz pod rozkazami kobiety, więc stul pysk!- krzyknął ktoś inny. Thalia rozpoznała głos Gibbs’a, swego pierwszego oficera i od razu poprawił jej się humor. Ten zawsze wiedział jak komuś nagadać.
-Jeszcze jakieś sprawy?- spytała, przyglądając się niezadowolonemu majtkowi.
-Nie, żadnych.- mruknął. Thalia jednak nie wierzyła mu ani trochę. Wyjęła swój nóż i przycisnęła go do gardła mężczyzny. Nikt na pokładzie nie protestował, bo dlaczego by mieli?
-A gdy jeszcze raz się tak odezwiesz, to rzucę się Skacie na pożarcie. Rozumiemy się?- Thalię niezmiernie bawiło to, ile mogła zrobić, dzięki tytułowi. Sam fakt, że nazywano ją kapitanem, sprawiał że ulegali jej rośli ludzie, wyżsi o co najmniej półtorej głowy. Chow chyba też to zauważyła, bo zaśmiała się rozbawiona.
-Ciekawy widok, nie ma co.
Thalia skinęła głową i po wykrzyczeniu kilku rozkazów i wulgarnych epitetów w stronę co poniektórych, znów wróciła do nowej towarzyszki.
-Witamy na pokładzie „Przeklętej Syreny”- dziewczyna znów przyłożyła dwa palce do kapelusza, salutując teatralnie. Chow lekko uniosła jedną brew.
-„Przeklęta Syrena”? To dopiero niecodzienna nazwa. Słyszałam już o „Ścigaczu”, „Śmiałku”, a nawet „Latającym Holendrze”. Ale czegoś takiego jeszcze nie słyszałam.
-Wiesz… tak naprawdę to ten okręt nosił kiedyś inną nazwę. Zmieniliśmy ją zaraz po tym gdy… pożyczyliśmy tę łajbę.- ruda Piratka mrugnęła to towarzyszki porozumiewawczo.- No, ale przejdźmy do innych kwestii. Co sprowadza cię do Dernier? Ostatni Ląd, co? Kraj wolności, jak to mawiają!
-Pytasz z ciekawości, czy to tutaj obowiązkowe?
-Z ciekawości. Nie musisz odpowiadać. Ale zanim cię tam dowieziemy, wolałabym uzgodnić cenę.
Nowo poznana dziewczyna lekko zmarszczyła brwi. Najwyraźniej nie lubiła poruszać tego tematu, a Thalia dobrze o tym wiedziała. Przecież widziała to już wcześniej. Chow przystawiła nóż do szyi oberżysty. Jednak nie zrobiłaby tego tutaj. Głównie dlatego, że to jest statek Piratów i tutaj obowiązują inne prawa. Oraz dlatego, że Thalia nie dałaby się zaskoczyć, a przy odrobinie nieuwagi Chow mogłaby stać się karmą dla jej Each Uisce. Chociaż Thalia wołała by do tego nie doszło, gdyż polubiła dziewczynę.
-Ech… no niech będzie, Ile?
-A kto tu mówi o pieniądzach?- Thalia uśmiechnęła się chytrze.- Tutaj obowiązują inne zasady.
-A więc czego chcesz?
-Hm… twojego milczenia.- dziewczyna przymrużyła oczy.
-Słucham?
-Widziałam papier, który wczoraj pokazałaś oberżyście. Królewski Goniec, co? Posłuchaj, mamy swoje powody, by jakikolwiek król nie wiedział, że tutaj pływamy, jasne? Z resztą, domyślam się jakiego krla masz na myśli, skoro płyniesz na Ostatni Ląd. Więc w zamian za podwóz, chcemy twojego milczenie, rozumiemy się?
Chow? Będziesz milczeć, czy mamy wyrzucić cię za burtę? >:D
Nthanda | Towarzysz
Imię: Nthanda
Płeć: Samica
Gatunek: Kot
Wiek: 2 lata
Opis: To co widać. Przeciętnych rozmiarów pstrokata kotka.
Charakter: Nthanda to energiczna kotka. Uwielbia się wpinać, im wyżej tym lepiej. Nie przywiązuje się do miejsca, a nawet więcej, lubi podróżować. Nie boi się wody, psów ani prawie żadnego dużego zwierza. Ma słabość do błyskotek, a zwłaszcza tych zrobionych ze złota. Więc lepiej na nią uważać. Podczas gdy inne koty chwalą się właścicielom upolowanymi ptakami i myszami, ona może się poszczycić sporą kolekcją kradzionej biżuterii. Co więcej, nie znosi gdy jej pani zakłada lub sprzedaje to co przyniosła, no chyba że ukradła to w tym właśnie celu.
Zdolności: Jak już wspomniałam specjalizuje się we wspinaczce i kradzieży.
Właściciel: Nukunda Hariri
Płeć: Samica
Gatunek: Kot
Wiek: 2 lata
Opis: To co widać. Przeciętnych rozmiarów pstrokata kotka.
Charakter: Nthanda to energiczna kotka. Uwielbia się wpinać, im wyżej tym lepiej. Nie przywiązuje się do miejsca, a nawet więcej, lubi podróżować. Nie boi się wody, psów ani prawie żadnego dużego zwierza. Ma słabość do błyskotek, a zwłaszcza tych zrobionych ze złota. Więc lepiej na nią uważać. Podczas gdy inne koty chwalą się właścicielom upolowanymi ptakami i myszami, ona może się poszczycić sporą kolekcją kradzionej biżuterii. Co więcej, nie znosi gdy jej pani zakłada lub sprzedaje to co przyniosła, no chyba że ukradła to w tym właśnie celu.
Zdolności: Jak już wspomniałam specjalizuje się we wspinaczce i kradzieży.
Właściciel: Nukunda Hariri
,,Ktokolwiek myśli, że życie jest sprawiedliwe, jest fałszywie poinformowany"
Imię: Nukunda. Jej pełne imię brzmi Nukarukunda, ale jest zbyt długie i nikt spoza jej plemienia nigdy nie mógł go zapamiętać.
Nazwisko: Hariri
Pseudonim: Tinameni ( Imię nadawane najczęściej bękartom, oznacza ,,Jutro Będą Problemy". Nuka zawdzięcza je swojemu stylowi życia)
Płeć: Kobieta
Wiek: 24 lata
Rodzina:
Miłość: W tradycji jej ludu małżeństwo niesie spore konsekwencje. Nuka nie czuje się na to gotowa.
Aparycja: Nukunda liczy sobie sobie nieco ponad metr siedemdziesiąt wzrostu. Więc tu uchodzi za dość wysoką, ale wśród swojego ludu uznawana jest za przeciętnego wzrostu. Jak widać ma dość szczupłą sylwetkę. Nogi długie i umięśnione. A zresztą po co ja ją w ogóle opisuję? Wszystko dobrze widzicie na górze. Dodam tylko, że pochwę z mieczem ściąga tylko do snu, choć zdarza jej sie o tym zapomnieć. Nie rozstaje się też z przytroczoną do pasa torbą.
Charakter: Nukunda nie lubi opowiadać o sobie lub swoim ludzie nieznajomym, ale coś tam musicie o niej wiedzieć.
Na pierwszy rzut oka wydaje się być po prostu sztywna i całkowicie pozbawiona humoru. Może nawet spięta, zdarza jej się patrzeć na ludzi wilkiem jakby zastanawiała się czy któryś za raz nie wyciągnie noża z rękawa. Okazywanie nadmiernej sympatii obcym uważa za niewłaściwe, nie tylko przez zdrowy rozsądek. Zalicza się do tych nieufnych i powściągliwych. Nie można jej odmówić rozsądku do puki nie zetnie komuś głowy. Tia...nie wierzy w sprawiedliwy osąd. Każdą grubszą zbrodnię najchętniej od razu ukarałaby wyrokiem śmierci. Po części właśnie temu zawdzięcza swój przydomek. Zdarzało jej się zwyczajnie zabić kogoś lub zrobić inne głupstwo nie myśląc o konsekwencjach. Można wiec powiedzieć, że bywa impulsywna.
Zyskuje jednak przy bliższym poznaniu. Przestaje się napinać i można z nią normalnie porozmawiać. Bywa nawet zabawna. Zmienia się właściwie nie do poznania. Z bezwzględnej morderczyni w naprawdę przesympatyczną osobę.
Zdolności: Chmm...Potrafi władać oburęcznym mieczem, strzelać z procy i rzucać bumerangiem. Nie najgorzej radzi sobie tez z łukiem. Potrafi grać na kilku instrumentach. Większość jest jednak niedostępna poza Ghaard'em.
Pochodzenie: Oficjalnie? Ghaard. Nieoficjalnie? Jej lud wierzy, że pochodzi z dalekiej krainy na południu Ghaardu)
Stanowisko: Żołnierz, szpieg
Punkty pojedynku: 10
Towarzysz: Nthanda
Szczegóły:
~ Jej plemię nazywa się Ovi. Jego członkowie nazywani są Ovikami.
Bonusy:
Nick na howrse: Margo5
Nazwisko: Hariri
Pseudonim: Tinameni ( Imię nadawane najczęściej bękartom, oznacza ,,Jutro Będą Problemy". Nuka zawdzięcza je swojemu stylowi życia)
Płeć: Kobieta
Wiek: 24 lata
Rodzina:
Miłość: W tradycji jej ludu małżeństwo niesie spore konsekwencje. Nuka nie czuje się na to gotowa.
Aparycja: Nukunda liczy sobie sobie nieco ponad metr siedemdziesiąt wzrostu. Więc tu uchodzi za dość wysoką, ale wśród swojego ludu uznawana jest za przeciętnego wzrostu. Jak widać ma dość szczupłą sylwetkę. Nogi długie i umięśnione. A zresztą po co ja ją w ogóle opisuję? Wszystko dobrze widzicie na górze. Dodam tylko, że pochwę z mieczem ściąga tylko do snu, choć zdarza jej sie o tym zapomnieć. Nie rozstaje się też z przytroczoną do pasa torbą.
Charakter: Nukunda nie lubi opowiadać o sobie lub swoim ludzie nieznajomym, ale coś tam musicie o niej wiedzieć.
Na pierwszy rzut oka wydaje się być po prostu sztywna i całkowicie pozbawiona humoru. Może nawet spięta, zdarza jej się patrzeć na ludzi wilkiem jakby zastanawiała się czy któryś za raz nie wyciągnie noża z rękawa. Okazywanie nadmiernej sympatii obcym uważa za niewłaściwe, nie tylko przez zdrowy rozsądek. Zalicza się do tych nieufnych i powściągliwych. Nie można jej odmówić rozsądku do puki nie zetnie komuś głowy. Tia...nie wierzy w sprawiedliwy osąd. Każdą grubszą zbrodnię najchętniej od razu ukarałaby wyrokiem śmierci. Po części właśnie temu zawdzięcza swój przydomek. Zdarzało jej się zwyczajnie zabić kogoś lub zrobić inne głupstwo nie myśląc o konsekwencjach. Można wiec powiedzieć, że bywa impulsywna.
Zyskuje jednak przy bliższym poznaniu. Przestaje się napinać i można z nią normalnie porozmawiać. Bywa nawet zabawna. Zmienia się właściwie nie do poznania. Z bezwzględnej morderczyni w naprawdę przesympatyczną osobę.
Zdolności: Chmm...Potrafi władać oburęcznym mieczem, strzelać z procy i rzucać bumerangiem. Nie najgorzej radzi sobie tez z łukiem. Potrafi grać na kilku instrumentach. Większość jest jednak niedostępna poza Ghaard'em.
Pochodzenie: Oficjalnie? Ghaard. Nieoficjalnie? Jej lud wierzy, że pochodzi z dalekiej krainy na południu Ghaardu)
Stanowisko: Żołnierz, szpieg
Punkty pojedynku: 10
Towarzysz: Nthanda
Szczegóły:
~ Jej plemię nazywa się Ovi. Jego członkowie nazywani są Ovikami.
Bonusy:
Nick na howrse: Margo5
środa, 12 sierpnia 2015
Od Larsa (CD Yanan) - Drobna pomoc na pewno nie zaszkodzi
Lars przewrócił oczami. Sięgnął z nadnaturalną szybkością do nadgarstka dziewczyny, obrócił się wstając na nogi i wykręcił jej rękę, ale tylko na tyle by wypuściła z palców sztylet. Chwilę później puścił i cofnął się dla pewności o krok.
- Czy każda kobieta musi się tak ze mną witać? - rzucił z kpiącym uśmieszkiem.
- No wybacz, ale wpadł na mnie właśnie jakiś obcy facet - przypomniała mu dziewczyna.
- A no tak - odparował Lars. - Zapomniałem, że w Vastaanie sztylet pod żebro to codzienność.
Tę miłą dyskusję przerwało im jakieś zamieszanie za rogiem. Gniewne głosy zwiastowały Leszemu rozerwanie na kawałki i rozwieszenie ich na drzewie.
- Jak miło zawierać nowe znajomości - westchnął chłopak i wepchnął znienacka nieznajomą do krzaków. - Nie wychylaj się - syknął i stanął na środku drogi czekając na nieuniknione spotkanie. Dalsze uciekanie było bez sensu.
Po chwili na trakt wybiegła czwórka masywnych, brodatych wilków morskich. I chociaż byli wzrostu Leszego, chłopak poczuł się przy nich jakiś mały...
- TY! - ryknął herszt.
- Ja - potwierdził Lars z założonymi rękami. Bez cienia emocji.
Tymczasem Fantastyczna Czwórka uśmiechnęła się paskudnie.
- Ile to już minęło, Leszy? Dziesięć lat? - powiedział Pierwszy.
- Straciłem rachubę - odparł chłopak.
- Jak tam siostra? - zapytał Drugi. Lars powstrzymał się od przyłożenia mu w zęby. Uspokoiła go wizja co zrobiłaby z nim Runon...starsza przecież o dziesięć lat odkąd ci tutaj widzieli ją po raz ostatni. Teraz zdecydowanie by się ich nie wystraszyła. Zwłaszcza mając ze sobą swojego gryfa, Skrzydłogwizda.
- Dość gadania! Jens, mamy przecież chyba pewne rachunki wyrównać - przypomniał wodzowi Trzeci.
Jens ruszył do przodu masując knykcie. Biedaczysko. Liczył, że Lars będzie się z nim tłukł na pięści. Zwłaszcza biorąc pod uwagę, że dłonie Jensa były wielkości tarczy. Chłopak już sięgnął ponad ramieniem po miecz...jednak wtedy ostatni z czwórki krzyknął bardziej z przerażenia niż bólu. Jego nogawka z niczego zajęła się ogniem. Zanim reszta zdołała się zorientować co się stało, magiczne iluzje ogarnęły także ich ubrania. Lars zamarł zdziwiony, kiedy nagle ktoś pociągnął go za rękaw. A była to...Nasza nieznajoma.
- Co tak stoisz? - warknęła już biegnąc przez las. Lars zdecydował się ruszyć za nią.
- To twoja sprawka?! - zapytał.
- Pewnie, że moja. I nie pytaj dlaczego ci pomagam. Wiem do czego prowadzi denerwowanie takich gości.
Chłopak zdecydował się więc nie pytać o nic.
Dotarcie do najbliższej osady z portem nie okazało się trudne. Fantastyczna Czwórka zajęła się bezowocnym gaszeniem iluzji. Uciekinierzy oparli się o mur dysząc po biegu.
- Dzięki za pomoc - powiedział Lars.
Dziewczyna machnęła tylko ręką i rozejrzała się jakby czegoś szukała. Po chwili uśmiechnęła się...bynajmniej nie do Leszego.
- Tu jesteś, Vis. Już myślałam, że nie nadążysz...
Lars obejrzał się za tą całą Vis. Była to...Było to coś przypominające wilka, tylko że zielonkawe, chude i...wybiedzone? Ogólnie wyglądała jak po nieudanych eksperymentach magicznych.
- Em...Co to jest? - wypalił głupio chłopak. Po chwili zdał sobie sprawę, że powiedział to na głos.
Yan? Wybacz, że musiałaś tak długo czekać...i na tak marne opo *^*
Od Abazi'ego
Zagryzłem wargę. Chyba trochę za mocno bo poczułem na języku metaliczny smak. Oj, niedobrze. Od blisko godziny tu stoję, prawie wszystko obejrzałem, a niczego nie kupiłem. Podniosłem wzrok na sprzedawcę. Był nim, około czterdziestoletni, wysoki Vastaańczyk z pokaźną, rudawą brodą.
- Kupujesz coś w końcu?- spytał wykonując ręką gest obejmujący wszystkie noże na ladzie.
Skrzywiłem się. To co mi zaprezentował było w prawdzie całkiem ładne, ale nie sprawiało wrażenia trwałego. Z zresztą co najmniej siedemdziesiąt procent to ewidentne podróbki. Na moją twarz wstąpił nieporadny uśmiech. Spojrzałem przepraszająco na mężczyznę i pokręciłem głową. Mężczyzna westchnął ciężko i zabrał się za odkładanie towaru na miejsce.
Rozejrzałem się dookoła. Zdołałem wypatrzeć jeszcze jedno, całkiem obiecujące, stoisko po drugiej stronie placu. Zdążyłem zrobić ledwie dwa kroki nim zatrzymał mnie głos dobiegający z najbliższego kramu. Nawoływał mnie półgłosem rozglądając się nerwowo dookoła. Nieśpiesznie pomaszerowałem w jego kierunku. Zza lady spoglądały na mnie nieproporcjonalnie duże, blade ślepia. Ich posiadacz był raczej niski i wątłej budowy. Głowę miał łysą , a jego twarz wolna była ode zarostu. Mógł się za to poszczycić niemałą kolekcją blizn.
- Słyszałem waszą rozmowę panie- rzekły wykrzywiając krzywe usta w niemniej krzywym uśmiechu i ukazując światu dziennemu swe dwa złote żeby- I chyba mam to czego waszmość szuka.
Uniosłem do góry brwi z niekrytym powątpiewaniem. Masz pan? To pan pokazuj.
Mężczyzna nie zwlekając już ani chwili wyciągnął spod lady małą skrzynkę. W porównaniu do tego co kryła w środku wyglądała nieprzeciętnie zwyczajnie. Bowiem w środku krył się zaprawdę piękny sztylet. Zakrzywiony, ze złotą, bogato zdobioną rękojeścią, z krwistoczerwonym rubinem. Na ostrzu dostrzegłem jakieś symbole. Bardziej chyba nadawał się dla profesjonalnego skrytobójcy niźli kiepskiego kucharza.
Tak, kroję mięso sztyletami. Niewiele czasu spędziłem w majątku ojca, ale to wystarczyło by zaraził mnie swoim specyficznym gustem.
Zagryzłem wargę podnosząc pozornie delikatny przedmiot. Ostrze nie było cienki, ale z pewnością nie tępe. Palec się sam nie skaleczył.
- Bierzesz pan?- spytał wyraźne zadowolony łysol.
Jeszcze przez chwilę wpatrywałem się w ów niezwykły przedmiot warząc go w dłoniach.
- Biorę.
Mój nowy nóż kuchenny, niewątpliwie Ghaardskiej roboty, tani nie był, ale nie umniejszało to mej satysfakcji.
Podszedłem do drzwi małego, parterowego, kamiennego domku. Położyłem zakupy z targu na ziemi i cofnąłem się o parę kroków.
- Amadi!- zawołałem.
Kilka minut potem zza węgła wyjrzała para zielonych oczu.
- Choć no tu- powiedziałem przyklękając.
Kocur nieśpiesznie podszedł do mnie z dumnie uniesioną głową i ogonem. Rzekomo uniesiony ogon ma symbolizować pozdrowienie, ale gdy patrzę na tego sierściucha to odnoszę odmienne wrażenie.Kiedy wreszcie doczłapał do mnie zdjąłem z jego szyi sznurek z kluczem. Wisiał on dość luźno, ale Amadi dobrze wiedział, że jeśli go zgubi to z kolacji nici.
Wstałem i przekręciłem klucz w zamku. Otworzyłem drzwi i wniosłem zakupione przedmioty do środka. Mięso, warzywa oraz nowiutki sztylet odniosłem do kuchni. Papier i atrament położyłem na małym stoliku w salonie. Tymczasem Amadi zajął swe miejsce na oparciu kanapy i głośnym mruczeniem zawiadamiał mnie o swym zadowoleniu. Zrzuciłem z siebie pas i ubogą zbroję. Pozostawiwszy wcześniej wspomniane przedmioty na podłodze zająłem się układaniem broni na stole. Następnie dołączyłem do już drzemiącego kota. Oparłem się ciężko o oparcie kanapy co kocur uznał za sygnał do rozwalenia mi się na kolanach.
Zacząłem rozważać czy jeśli teraz zasnę to obudzę się przed umówionym z przyjaciółmi spotkaniem. Grupka mych dawnym kompanów nadal nie przywykła do mego nowego stanowiska. Marszałkiem byłem ledwie pół roku. Minęło kilka miesięcy nim zaczęli się do mnie zwracać jak należy bez akompaniamentu głośnego rechotu. Teraz wszystko zaczynało się od początku. Oczywiście nie przeszkadza mi brak szacunku z ich strony. Zresztą dziwnie się czuję z tym całym ,,generałowaniem". Więc do puki nie zaczną nazywać mnie po imieniu przy reszcie żołnierzy wszystko powinno być w porządku.
Z rozmyślań wytrąciły mnie kocie pazury wbijające się uda. Syknąłem zwalając kocura z kolan.
- Ty świnio...
Amadi miałknął coś w odpowiedzi i poszedł do pomieszczenia obok. Ziewnąłem
odchylając głowę do tyłu i zamykając oczy.
W razie czego przyjdą, lub przyturlają się po mnie.
- Kupujesz coś w końcu?- spytał wykonując ręką gest obejmujący wszystkie noże na ladzie.
Skrzywiłem się. To co mi zaprezentował było w prawdzie całkiem ładne, ale nie sprawiało wrażenia trwałego. Z zresztą co najmniej siedemdziesiąt procent to ewidentne podróbki. Na moją twarz wstąpił nieporadny uśmiech. Spojrzałem przepraszająco na mężczyznę i pokręciłem głową. Mężczyzna westchnął ciężko i zabrał się za odkładanie towaru na miejsce.
Rozejrzałem się dookoła. Zdołałem wypatrzeć jeszcze jedno, całkiem obiecujące, stoisko po drugiej stronie placu. Zdążyłem zrobić ledwie dwa kroki nim zatrzymał mnie głos dobiegający z najbliższego kramu. Nawoływał mnie półgłosem rozglądając się nerwowo dookoła. Nieśpiesznie pomaszerowałem w jego kierunku. Zza lady spoglądały na mnie nieproporcjonalnie duże, blade ślepia. Ich posiadacz był raczej niski i wątłej budowy. Głowę miał łysą , a jego twarz wolna była ode zarostu. Mógł się za to poszczycić niemałą kolekcją blizn.
- Słyszałem waszą rozmowę panie- rzekły wykrzywiając krzywe usta w niemniej krzywym uśmiechu i ukazując światu dziennemu swe dwa złote żeby- I chyba mam to czego waszmość szuka.
Uniosłem do góry brwi z niekrytym powątpiewaniem. Masz pan? To pan pokazuj.
Mężczyzna nie zwlekając już ani chwili wyciągnął spod lady małą skrzynkę. W porównaniu do tego co kryła w środku wyglądała nieprzeciętnie zwyczajnie. Bowiem w środku krył się zaprawdę piękny sztylet. Zakrzywiony, ze złotą, bogato zdobioną rękojeścią, z krwistoczerwonym rubinem. Na ostrzu dostrzegłem jakieś symbole. Bardziej chyba nadawał się dla profesjonalnego skrytobójcy niźli kiepskiego kucharza.
Tak, kroję mięso sztyletami. Niewiele czasu spędziłem w majątku ojca, ale to wystarczyło by zaraził mnie swoim specyficznym gustem.
Zagryzłem wargę podnosząc pozornie delikatny przedmiot. Ostrze nie było cienki, ale z pewnością nie tępe. Palec się sam nie skaleczył.
- Bierzesz pan?- spytał wyraźne zadowolony łysol.
Jeszcze przez chwilę wpatrywałem się w ów niezwykły przedmiot warząc go w dłoniach.
- Biorę.
Mój nowy nóż kuchenny, niewątpliwie Ghaardskiej roboty, tani nie był, ale nie umniejszało to mej satysfakcji.
Podszedłem do drzwi małego, parterowego, kamiennego domku. Położyłem zakupy z targu na ziemi i cofnąłem się o parę kroków.
- Amadi!- zawołałem.
Kilka minut potem zza węgła wyjrzała para zielonych oczu.
- Choć no tu- powiedziałem przyklękając.
Kocur nieśpiesznie podszedł do mnie z dumnie uniesioną głową i ogonem. Rzekomo uniesiony ogon ma symbolizować pozdrowienie, ale gdy patrzę na tego sierściucha to odnoszę odmienne wrażenie.Kiedy wreszcie doczłapał do mnie zdjąłem z jego szyi sznurek z kluczem. Wisiał on dość luźno, ale Amadi dobrze wiedział, że jeśli go zgubi to z kolacji nici.
Wstałem i przekręciłem klucz w zamku. Otworzyłem drzwi i wniosłem zakupione przedmioty do środka. Mięso, warzywa oraz nowiutki sztylet odniosłem do kuchni. Papier i atrament położyłem na małym stoliku w salonie. Tymczasem Amadi zajął swe miejsce na oparciu kanapy i głośnym mruczeniem zawiadamiał mnie o swym zadowoleniu. Zrzuciłem z siebie pas i ubogą zbroję. Pozostawiwszy wcześniej wspomniane przedmioty na podłodze zająłem się układaniem broni na stole. Następnie dołączyłem do już drzemiącego kota. Oparłem się ciężko o oparcie kanapy co kocur uznał za sygnał do rozwalenia mi się na kolanach.
Zacząłem rozważać czy jeśli teraz zasnę to obudzę się przed umówionym z przyjaciółmi spotkaniem. Grupka mych dawnym kompanów nadal nie przywykła do mego nowego stanowiska. Marszałkiem byłem ledwie pół roku. Minęło kilka miesięcy nim zaczęli się do mnie zwracać jak należy bez akompaniamentu głośnego rechotu. Teraz wszystko zaczynało się od początku. Oczywiście nie przeszkadza mi brak szacunku z ich strony. Zresztą dziwnie się czuję z tym całym ,,generałowaniem". Więc do puki nie zaczną nazywać mnie po imieniu przy reszcie żołnierzy wszystko powinno być w porządku.
Z rozmyślań wytrąciły mnie kocie pazury wbijające się uda. Syknąłem zwalając kocura z kolan.
- Ty świnio...
Amadi miałknął coś w odpowiedzi i poszedł do pomieszczenia obok. Ziewnąłem
odchylając głowę do tyłu i zamykając oczy.
W razie czego przyjdą, lub przyturlają się po mnie.
Od Chowlie - Rozmowa w łaźni
-K*rrrwa mać!- Zaskrzeczał Hrabia Ozyrusus Ozbornusus Gilmaster pierwszy Mistral lecąc za zakapturzoną postacią, a właścicielka powtórzyła zaraz za nim unikając kolejnej strzały. Uciekinier faktycznie była szybka, jednak syk lotek wciąż ją śledził. Kolejny głuchy brzdęk grotu wbijającego się w pień, gdzie jeszcze ułamek sekundy temu stała dziewczyna. Bycie posłańcem to rzeczywiście ciężki kawałek chleba, szczególnie gdy niesie się nie najweselszą wiadomość dla grupy nomadów-łuczników z Ghaardu. Najgorsze było to że bujna roślinność oazy zaczynała się kończyć, a przed nią otwierała się szeroka pustynia. Już nie było jak robić uniki między krzakami. Jej wina że Tamir Ibn'Galahad zapowiedział zrównanie z ziemią ich letnie miejsce pobytu aby zbudować sobie rezydencje? Posłaniec zagwizdała głośno na palcach, na co odpowiedziała jej tym samym papuga a zza zarośli wybiegł za nią kasztanowy ogier. Dziewczyna w galopie wskoczyła na grzbiet wierzchowca i przyległa do jego szyi by uniknąć strzał, które gęstym deszczem nie przestawały nadlatywać.
-K*rrrwa mać!- Znów odezwała się papuga ledwo nadążając za pędzącym kasztankiem.
Do karczmy wkroczyła nieznana postać, na ramieniu miała zawiązany bandaż, widać że założony prowizorycznie przez niedoświadczone ręce. Twarz i ubranie przybysza pokrywała gruba warstwa kurzu i brudu. Ludzie odsuwali się od tego dziwoląga śmierdzącego koniem i obora. To co nie pasowało do tego włóczęgi najbardziej to jasno żółty ptaszek na ramieniu.
-Nocleg, łaźnię, bandaże i owies.- Nieznajomy usiadł przy barze.
-Żebraków nie obsługujemy, tu jest stolica, tu jest Dayanak. I za wszystko należy się zapłata.- Gruby barman splunął charcząc głośno i nieprzyjemnie patrząc na klienta.
-Nie panie, wy dacie mnie to za darmo.- Odrzekł spokojnie nieznajomy.
-A niby kto mnie do tego zmusi? Wy?! Śmiechu warte.- Zarechotał mężczyzna w czym zawtórowała mu reszta sali. Postać błyskawicznie dobyła sztylet i przyłożyła go do krtani gbura, który dopiero teraz zauważył, że oszpecona blizną twarz należy do kobiety.
-Dasz mi to za darmo, ale nie dlatego że cię zmuszę, choć ogromnie mnie to korci, ale dlatego że mam to.- Podstawiła mu pod sam nos pergamin z królewską pieczęcią.
-Goniec...- Burknął nieco niezadowolony. -Szybko oporządzić jej konia, przygotować łaźnię i pokój.- Nakazał twardo jednemu z swoich pracowników.
-Koniem zajmę się sama, natomiast przyda mi się kąpiel i chce byście wyprali moje ubranie.
-Więc faktycznie jesteś kobietą... Jakoś nie chciało mi się wierzyć gdy pojawiłaś się przy barze, ale teraz gdy jesteś nago to zupełnie inna sprawa...- Do zaparowanego pomieszczenia wkroczyła rudowłosa kobieta i wślizgnęła się do balii obok szarookiej brunetki, która wydawała się nawet nie zauważyć gościa, pogrążona w półśnie.
-Zimna, zawsze w takiej się kąpiesz?- próbowała zagadać. Ale zmęczona kilkudniową podróżą i oporządzaniem konia dziewczyna tylko zjechała niżej zanurzając się niemal po końcówki uszu i bezwstydnie rozkraczając się w wodzie.
-Nie, ale tutejszy klimat mnie do tego zmusza, z resztą, wolę zimno niż gorąco.- Zabulgotała niewyraźnie.
-Skoro nie lubisz ciepła to co cię przyciągnęło do tego pustynnego kraju?- Krótkowłosa cały czas zagadywała z małym uśmieszkiem tańczącym na ustach.
-Praca? Przygoda? Zabawa? A może słynne tutejsze konie?- Wzruszyła ramionami i odchyliła głowę.
-I to właśnie zabawa czy konie cię zraniły?- Wskazała podbródkiem ranę na ramieniu. Szatynka spojrzała na rękę zaskoczona, jakby dopiero teraz zauważyła czerwoną pręgę.
-Rana? Ledwie zadrapanie.- Żachnęła się z łobuzerskim uśmieszkiem, a ruda pokiwała głową patrząc na bliznę na twarzy, przy czymś takim to faktycznie jedynie zadrapanie. Strup świadczył, że częściowo już się zagoiło a kształt mówił że to grot strzały zahaczył o skórę.
-Z ciekawości jak się tutaj dostałaś? Prosiłam by nikogo nie wpuszczać.- Szare oczy podniosły się na rozmówce już nieco bardziej rozbudzone.
-Chciałam się wykąpać, sól drażni skórę.- Wzruszyła ramionami. -A tak w ogóle, jestem Thalia.- wyciągnęła z wody dłoń by ja podać.
-Chowlie.- Odwzajemniła się z uśmiechem.
-Miło się rozmawiało, ale ja już jestem umyta, a obowiązki naglą.- Kobieta wstała wyprostowana demonstrując w pełnej krasie swoje długie nogi, szczupła sylwetkę i krągłe kształty. Chow aż jej pozazdrościła, jej ciało już niemal nie przypominało kobiecego, było twarde i umięśnione jak u sportowca no i kobiece atuty, które Thalia miała o wiele... pokaźniejsze. Chyba zauważyła że się jej przygląda bo uśmiech jej się jeszcze poszerzył.
-A gdzie płyniesz?- Zapytała bez ogródek Chow, przeciągając się.
-Słucham?- Zdawało się że ruda była lekko zaskoczona.
-"Sól" wspominałaś, że chcesz się obmyć z soli co oznacza że jesteś związana z morzem, a my przecież jesteśmy na nabrzeżu, zapewne niedaleko twoja łajba a ja potrzebuję transportu.- Tym razem to na ustach Chow pojawił się złośliwy uśmieszek. Thalia jednak długo nie dawała poznać po sobie zaskoczenia, zaraz jej stały grymas powrócił na twarz.
-K*rrrwa mać!- Znów odezwała się papuga ledwo nadążając za pędzącym kasztankiem.
Do karczmy wkroczyła nieznana postać, na ramieniu miała zawiązany bandaż, widać że założony prowizorycznie przez niedoświadczone ręce. Twarz i ubranie przybysza pokrywała gruba warstwa kurzu i brudu. Ludzie odsuwali się od tego dziwoląga śmierdzącego koniem i obora. To co nie pasowało do tego włóczęgi najbardziej to jasno żółty ptaszek na ramieniu.
-Nocleg, łaźnię, bandaże i owies.- Nieznajomy usiadł przy barze.
-Żebraków nie obsługujemy, tu jest stolica, tu jest Dayanak. I za wszystko należy się zapłata.- Gruby barman splunął charcząc głośno i nieprzyjemnie patrząc na klienta.
-Nie panie, wy dacie mnie to za darmo.- Odrzekł spokojnie nieznajomy.
-A niby kto mnie do tego zmusi? Wy?! Śmiechu warte.- Zarechotał mężczyzna w czym zawtórowała mu reszta sali. Postać błyskawicznie dobyła sztylet i przyłożyła go do krtani gbura, który dopiero teraz zauważył, że oszpecona blizną twarz należy do kobiety.
-Dasz mi to za darmo, ale nie dlatego że cię zmuszę, choć ogromnie mnie to korci, ale dlatego że mam to.- Podstawiła mu pod sam nos pergamin z królewską pieczęcią.
-Goniec...- Burknął nieco niezadowolony. -Szybko oporządzić jej konia, przygotować łaźnię i pokój.- Nakazał twardo jednemu z swoich pracowników.
-Koniem zajmę się sama, natomiast przyda mi się kąpiel i chce byście wyprali moje ubranie.
-Więc faktycznie jesteś kobietą... Jakoś nie chciało mi się wierzyć gdy pojawiłaś się przy barze, ale teraz gdy jesteś nago to zupełnie inna sprawa...- Do zaparowanego pomieszczenia wkroczyła rudowłosa kobieta i wślizgnęła się do balii obok szarookiej brunetki, która wydawała się nawet nie zauważyć gościa, pogrążona w półśnie.
-Zimna, zawsze w takiej się kąpiesz?- próbowała zagadać. Ale zmęczona kilkudniową podróżą i oporządzaniem konia dziewczyna tylko zjechała niżej zanurzając się niemal po końcówki uszu i bezwstydnie rozkraczając się w wodzie.
-Nie, ale tutejszy klimat mnie do tego zmusza, z resztą, wolę zimno niż gorąco.- Zabulgotała niewyraźnie.
-Skoro nie lubisz ciepła to co cię przyciągnęło do tego pustynnego kraju?- Krótkowłosa cały czas zagadywała z małym uśmieszkiem tańczącym na ustach.
-Praca? Przygoda? Zabawa? A może słynne tutejsze konie?- Wzruszyła ramionami i odchyliła głowę.
-I to właśnie zabawa czy konie cię zraniły?- Wskazała podbródkiem ranę na ramieniu. Szatynka spojrzała na rękę zaskoczona, jakby dopiero teraz zauważyła czerwoną pręgę.
-Rana? Ledwie zadrapanie.- Żachnęła się z łobuzerskim uśmieszkiem, a ruda pokiwała głową patrząc na bliznę na twarzy, przy czymś takim to faktycznie jedynie zadrapanie. Strup świadczył, że częściowo już się zagoiło a kształt mówił że to grot strzały zahaczył o skórę.
-Z ciekawości jak się tutaj dostałaś? Prosiłam by nikogo nie wpuszczać.- Szare oczy podniosły się na rozmówce już nieco bardziej rozbudzone.
-Chciałam się wykąpać, sól drażni skórę.- Wzruszyła ramionami. -A tak w ogóle, jestem Thalia.- wyciągnęła z wody dłoń by ja podać.
-Chowlie.- Odwzajemniła się z uśmiechem.
-Miło się rozmawiało, ale ja już jestem umyta, a obowiązki naglą.- Kobieta wstała wyprostowana demonstrując w pełnej krasie swoje długie nogi, szczupła sylwetkę i krągłe kształty. Chow aż jej pozazdrościła, jej ciało już niemal nie przypominało kobiecego, było twarde i umięśnione jak u sportowca no i kobiece atuty, które Thalia miała o wiele... pokaźniejsze. Chyba zauważyła że się jej przygląda bo uśmiech jej się jeszcze poszerzył.
-A gdzie płyniesz?- Zapytała bez ogródek Chow, przeciągając się.
-Słucham?- Zdawało się że ruda była lekko zaskoczona.
-"Sól" wspominałaś, że chcesz się obmyć z soli co oznacza że jesteś związana z morzem, a my przecież jesteśmy na nabrzeżu, zapewne niedaleko twoja łajba a ja potrzebuję transportu.- Tym razem to na ustach Chow pojawił się złośliwy uśmieszek. Thalia jednak długo nie dawała poznać po sobie zaskoczenia, zaraz jej stały grymas powrócił na twarz.
Thalia? To jak zabierzesz mnie na Dernier?
Skata | Towarzysz
Imię: Skata
Płeć: klacz
Gatunek: Each uisce (czyt. agh-iski)
Wiek: Trudno określić. Skata jest jednym z młodszych koni uisce, co znaczy, że może mieć od kilkunastu, do kilkudziesięciu lat.
Opis: Skata jest zdecydowanie większa od zwykłych koni lądowych. Posiada długie i silne nogi, przyzwyczajone do męczącego, wielogodzinnego biegu. Klacz ma bardzo nietypową barwę, jak na each uisce. Jest czarno-czerwono-biała, ale to nie wszystko. Na ciemnej łopatce ma białą łatę w kształcie krwawiącego serca. Ta dziwna istota bardzo lubi straszyć ludzi, wyginając wargi w przerażającym uśmiechu. Jej uszy przypominają torebki z jajkami rekina: są długie i dziwacznie zbliżone do siebie. To właśnie bardziej upodabnia ją do demona niż do konia. Jej nozdrza są wąskie i wydłużone, żeby nie przedostawała się do nich woda, a czarne i śliskie oczy mogłyby być oczami ryby. Skata, jak każdy each uisce jest przystosowana do życia na lądzie jak i w wodzie. Sama nazwa, Koń wodny, wskazuje na to, że zwierzęta te urodziły się w morskiej pianie. Widzieliście kiedyś mięsożernego konia, o ostrych zębach? Skata jest nikim innym jak wodnym potworem, nawiedzającym oceany i jeziora (tutaj macie przykładowy obrazek each uisce: [LINK]). Kiedy wychodzi na ląd, przybiera postać pięknego i lśniącego konia. Jednak wszystko jest tylko grą. Niebezpieczną iluzją.
Charakter: Srokata klacz, jak przystało na prawdziwego each uisce jest bardzo przebiegłym, ale też niezwykle inteligentnym stworzeniem. Chociaż w tych dziedzinach, Skata zdecydowanie przewyższa większość swych pobratymców. To bardzo niebezpieczna istota, która z zachowania w niczym nie przypomina swych lądowych braci. Eich uisce od zawsze budziły strach w ludziach, a imię Skaty nie jest nikomu obce. Ludzie w portach słyszeli wiele opowieści o tej okrutnej bestii. Ta klacz jest nieprzewidywalna i nieokrzesana, mawiali rybacy, ponoć czasem sama Thalia Sargent boi się do niej podejść. I chociaż ludzi w porcie stać na wiele fikcyjnych opowieści, to tutaj się nie mylili. Skata jest klaczą, której z pewnością nie należy ufać. Thalia dobrze wie, że do koni uisce nie można odwracać się tyłem- zwłaszcza gdy są srokate. Gdy będziesz nieostrożny lub zlekceważysz wodnego konia, ten prędzej czy później zatopi w twoim ciele swe ostrze zęby. Podczas jazdy na Skacie trzeba być niezwykle czujnym. Klacz bardzo lubi kusić i zachęcać nieodpowiedzialnych jeźdźców (całe szczęście, Thalia taka nie jest). Ta podła bestia tylko czeka aż jakiś biedak ulegnie pokusie i jej dosiądzie. A następnie zostanie porwany w głębiny oceany i tam pożarty.
Zdolności: Tak jak już wcześniej wspomniałam, klacz uicse potrafi przybierać formę zwykłego, lądowego konia. Oprócz tego jest bardzo szybka i niezwykle wytrzymała. Potrafi świetnie pływać (nawet podczas sztormu), ale też biegać po lądzie. Jesienią, gdy listopadowe morze jest wzburzone, Skata zawsze wydaje z siebie okropny dźwięk, przypominający rozpaczliwy lament. Thalia nazywa to „morskim płaczem”, który wydaje z siebie każdy each uisce, gdy tęskni za oceanem.
Właściciel: Thalia Sargent
Płeć: klacz
Gatunek: Each uisce (czyt. agh-iski)
Wiek: Trudno określić. Skata jest jednym z młodszych koni uisce, co znaczy, że może mieć od kilkunastu, do kilkudziesięciu lat.
Opis: Skata jest zdecydowanie większa od zwykłych koni lądowych. Posiada długie i silne nogi, przyzwyczajone do męczącego, wielogodzinnego biegu. Klacz ma bardzo nietypową barwę, jak na each uisce. Jest czarno-czerwono-biała, ale to nie wszystko. Na ciemnej łopatce ma białą łatę w kształcie krwawiącego serca. Ta dziwna istota bardzo lubi straszyć ludzi, wyginając wargi w przerażającym uśmiechu. Jej uszy przypominają torebki z jajkami rekina: są długie i dziwacznie zbliżone do siebie. To właśnie bardziej upodabnia ją do demona niż do konia. Jej nozdrza są wąskie i wydłużone, żeby nie przedostawała się do nich woda, a czarne i śliskie oczy mogłyby być oczami ryby. Skata, jak każdy each uisce jest przystosowana do życia na lądzie jak i w wodzie. Sama nazwa, Koń wodny, wskazuje na to, że zwierzęta te urodziły się w morskiej pianie. Widzieliście kiedyś mięsożernego konia, o ostrych zębach? Skata jest nikim innym jak wodnym potworem, nawiedzającym oceany i jeziora (tutaj macie przykładowy obrazek each uisce: [LINK]). Kiedy wychodzi na ląd, przybiera postać pięknego i lśniącego konia. Jednak wszystko jest tylko grą. Niebezpieczną iluzją.
Charakter: Srokata klacz, jak przystało na prawdziwego each uisce jest bardzo przebiegłym, ale też niezwykle inteligentnym stworzeniem. Chociaż w tych dziedzinach, Skata zdecydowanie przewyższa większość swych pobratymców. To bardzo niebezpieczna istota, która z zachowania w niczym nie przypomina swych lądowych braci. Eich uisce od zawsze budziły strach w ludziach, a imię Skaty nie jest nikomu obce. Ludzie w portach słyszeli wiele opowieści o tej okrutnej bestii. Ta klacz jest nieprzewidywalna i nieokrzesana, mawiali rybacy, ponoć czasem sama Thalia Sargent boi się do niej podejść. I chociaż ludzi w porcie stać na wiele fikcyjnych opowieści, to tutaj się nie mylili. Skata jest klaczą, której z pewnością nie należy ufać. Thalia dobrze wie, że do koni uisce nie można odwracać się tyłem- zwłaszcza gdy są srokate. Gdy będziesz nieostrożny lub zlekceważysz wodnego konia, ten prędzej czy później zatopi w twoim ciele swe ostrze zęby. Podczas jazdy na Skacie trzeba być niezwykle czujnym. Klacz bardzo lubi kusić i zachęcać nieodpowiedzialnych jeźdźców (całe szczęście, Thalia taka nie jest). Ta podła bestia tylko czeka aż jakiś biedak ulegnie pokusie i jej dosiądzie. A następnie zostanie porwany w głębiny oceany i tam pożarty.
Zdolności: Tak jak już wcześniej wspomniałam, klacz uicse potrafi przybierać formę zwykłego, lądowego konia. Oprócz tego jest bardzo szybka i niezwykle wytrzymała. Potrafi świetnie pływać (nawet podczas sztormu), ale też biegać po lądzie. Jesienią, gdy listopadowe morze jest wzburzone, Skata zawsze wydaje z siebie okropny dźwięk, przypominający rozpaczliwy lament. Thalia nazywa to „morskim płaczem”, który wydaje z siebie każdy each uisce, gdy tęskni za oceanem.
Właściciel: Thalia Sargent
piątek, 7 sierpnia 2015
Od Blanc'a (CD Nathairy)
Do uszu Blanc'a dotarło stłumione przez drzwi ,,Nareszcie!". Omal nie wybuchnął śmiechem. Kto by pomyślał? Trochę kurzu na twarz, tunika robocza i od razu z lorda stajesz się nieporadnym pachołkiem. Parsknął śmiechem nie wytrzymując i gwizdnął.
- Chodź, Szasta - powiedział. - Czas wracać.
Leżący do tej pory obok drzwi ciemnoszary wilk podniósł łeb na gwizdnięcie i ruszył za swoim panem wesoło merdając ogonem. Młody władca ruszył przez zatłoczoną ulicę w stronę zamku. Idąc dalej nie dowierzał ile udało się osiągnąć w ciągu dwóch lat. Z pomocą swoich znajomości (w tym rodzeństwa Kattegat, Larsa i Runon, którzy zdecydowali się zostać na wyspie) udało mu się odbić porzucone królestwo z rąk Regnetum i doprowadzić zarosłą stolicę do porządku. Teraz była traktowana niemal jak piąte królestwo - ludzie zjeżdżali się tu na targi, niektórzy, na przykład potomkowie pierwszych dernierczyków, osiedlali się tu, zakładali nawet osady. Blanc'owi pozostało znaleźć odpowiednie osoby na najważniejsze stanowiska. Czas ruszyć w kierunku niepodległości jego królestwa.
Nagle jakiś osiłek zderzył się barkiem z Luką. Chłopak syknął z bólu - łokieć mężczyzny uderzył akurat w ukrytą pod rękawem i bandażem ranę. Zarobił ją całkiem niedawno od czającego się na bagnach utopca. Całe szczęście nie był jadowity, a gdy minęło pierwsze zaskoczenie nagłym atakiem zdolności szermiercze Blanc'a posłały potwora na drugą stronę.
- Patrz jak leziesz! - warknął przechodzień (choć to on wpadł na chłopaka, a nie na odwrót) i ruszył dalej.
Szasta warknął mu na pożegnanie i spojrzał troskliwie na właściciela.
- Nic mi nie jest - uspokoił go Luka i podrapał za uchem. - Lepiej chodźmy stąd.
Tak, udawanie cywila miało swoje minusy. Gdyby przed osiłkiem znikąd wyrosła osoba lorda cofnąłby się, dał mu przejść pierwszemu i na dodatek odszedłby w ukłonach. Blanc jednak zdecydowanie lepiej czuł się popychany. Dalej nie przywykł do swojego tytułu.
By zapomnieć o nieprzyjemnym incydencie wrócił myślami do zielarki, która wypełniła jego zamówienie. Miła dziewczyna, pomyślał z przekąsem. Nie miał jej za złe jak go potraktowała. Bardziej zwróciło jego uwagę jak szybko zajęła się królewskim zamówieniem, ignorując poprzednie zajęcie. Widać marzy o posadzie na dworze. Hmmm...Niegłupi pomysł. Przydałby się odpowiedni namiestnik. Blanc najpierw musiał jednak z nią osobiście porozmawiać.
A jeszcze wcześniej z ulgą zająłby się tą raną. Oby specyfik działał jeszcze szybciej niż zielarka, która go przyrządzała.
Na zamku Blanc szybko dowiedział się jak nazywała się zielarka. Kazał po nią posłać (dodając, że jeśli będzie naprawdę zajęta, to nie muszą jej na siłę przywlekać na dwór) i zajął się sobą. Umył się, założył czyste ubranie (w ulubionych biało niebieskich wzorach) i ruszył do sali tronowej, by czekać na gościa.
Sala wyglądała tak jak zwykle. Beżowe, wysokie ściany ozdobione były kilkoma gobelinami. Przez środek podłogi z ciemnozielonego kamienia biegł czerwony dywan, kończący się na podium. Prawa ściana od podwójnych drzwi Była pełna witrażowych okien, ciągnących się od wysokości pasa prawie po łukowaty, jak w katedrze, sufit. Z lewej natomiast przebiegała kolumnada. Z tyłu nad tronem wisiał wielki sztandar. Wyszyty był na nim herb Dernier: trzy końskie łby wokół złotego koła, symbolizującego słońce. Pod nim było podium, na które prowadziły trzy szerokie stopnie, a na nim trzy trony: dla władcy i jego małżonki. Po lewej stronie tronu Lorda zawsze stawał namiestnik. Taka była tradycja, aby po prawej stronie władcy siedziała Pani Zamku, a namiestnik, jako trzecia z kolei osoba w hierarchii królestwa, po lewej. Poprzedni namiestnik Blanc'a - stary, dosłownie i w przenośni, przyjaciel - zmarł na skutek choroby niecały rok temu.
A teraz wypadałoby znaleźć mu następcę.
Wyjątkowo nietypową rzeczą była zawieszona na rogu oparcia tronu władcy skromna, cienka korona, której jedyną ozdobą był mały szmaragd i kilka wyrytych run. Blanc nie przepadał za noszeniem jej. Zakładał ją tylko i wyłącznie na ważne okazje. Podobnie było z tronem - jeśli nic go do tego nie zmuszało, siadał na nim jak najrzadziej. Dlatego też także i teraz siedzisko zajmował ciemnoszary basior. Szasta najwyraźniej nie podzielał zdania właściciela co do tego fotela, bo wylegiwał się na nim prawie zawsze.
Luka wszedł do sali bocznymi drzwiami. Nieliczne witraże w oknach barwiły ciemną podłogę wszelkimi barwami. Blanc mimo dalej skromnego stroju zdecydowanie bardziej przypominał kogoś szlachetnego rodu, chociaż był pewny, że gdyby był kimś innym i patrzył teraz na młodzieńca w biało błękitnej szacie, z mieczem u boku i bliznami na twarzy, zdecydowanie nie wziąłby go za lorda.
Dlatego też nie miał żadnego żalu do kolejnego spotkania z Nathairą...
- Panna Torra przybyła - poinformował władcę strażnik.
Blanc kiwnął głową i drzwi uchyliły się wpuszczając do środka znajomą blondynkę. Dziewczyna była podekscytowana i zdenerwowana równocześnie. Wszystko to jednak wyparowało gdy jej oczom ukazał się uśmiechnięty Luka. Poznała go ze swojego sklepu, nadal jednak sądziła, że chłopak jest jedynie pachołkiem.
- Znowu ty - powiedziała zupełnie wypranym z uczuć głosem. - Gdzie...gdzie jest władca? Podobno miałam się z nim widzieć...
- Zobaczysz się z nim i to szybciej niż myślisz - odpowiedział niezrażony chłopak i skinął głową w krótkim geście przywitania.
Nathaira rozejrzała się po sali. Jej wzrok padł na tron i...Szastę.
- Co ten kundel robi na tronie?! - parsknęła oburzona. - Ślepi jesteście?! Przecież to miejsce władcy!
- Ach, no tak, wybacz - powiedział Blanc i gwizdnął na wilka. Oj, to chyba dla ciebie Szasta koniec wylegiwania na tronie.
Basior momentalnie poderwał do góry łeb i rozejrzał się. Nagle jego wzrok padł na Nathairę. Wywalił różowy jęzor, zamerdał ogonem i zanim ktokolwiek zdążyłby zareagować, zeskoczył z podium i w kilku susach dopadł zaskoczonej dziewczyny. Oparł jej przednie łapy na piersi i według swoich zwyczajów gościnności polizał ją kilka razy po twarzy. Nathaira pierwsze pisnęła pewna, że wilk jej coś zrobi, później jednak zaklęła i odepchnęła od siebie zwierzę. Szasta zwiesił łeb i zaskomlał, pewny, że znowu coś źle zrobił. Blanc natomiast z coraz większym trudem opanowywał rozbawienie, gdy zielarka próbowała poratować się chusteczkami.
- Wybacz za niego. Chciał się przywitać...i chyba cię polubił - powiedział chłopak przyjaznym tonem.
Spojrzenie jakie posłała mu Nathaira zdecydowanie nie było przyjazne. Jak dobrze, że wzrok nie zabija, bo trzeba by było w drodze wyborów elekcyjnych znaleźć nowego Lorda.
Nathaira była coraz bardziej zniecierpliwiona i Blanc uznał, że czas kończyć przedstawienie. Wzrok dziewczyny zatrzymał się tym razem na zawieszonej na oparciu tronu koronie. Wskazała w jej stronę niepewnie.
- Czy...Lord nie powinien jej nosić? To w końcu korona... - powiedziała.
- Tak, ale nie przepadam za tym. To denerwujące. Wszyscy zawsze się gapią tylko na nią, jakby to ona nosiła mnie jak jakąś parę skarpet - Blanc wzruszył ramionami i spojrzał na alchemiczkę.
Nathaira patrzyła na niego nieprzytomnym wzrokiem, zupełnie zamurowana. Czy ona przez ten cały czas rozmawiała z...?
Chłopak nie wytrzymał i roześmiał się. Skłonił się według dworskich manier i przedstawił:
- Blanc Le d'Art, zwany Luką, Lord Dernier. Do usług.
Nathaira? Tylko mi nie zejdź na zawał, bo to zdecydowanie źle wpłynie na reputację Blanc'a...
- Chodź, Szasta - powiedział. - Czas wracać.
Leżący do tej pory obok drzwi ciemnoszary wilk podniósł łeb na gwizdnięcie i ruszył za swoim panem wesoło merdając ogonem. Młody władca ruszył przez zatłoczoną ulicę w stronę zamku. Idąc dalej nie dowierzał ile udało się osiągnąć w ciągu dwóch lat. Z pomocą swoich znajomości (w tym rodzeństwa Kattegat, Larsa i Runon, którzy zdecydowali się zostać na wyspie) udało mu się odbić porzucone królestwo z rąk Regnetum i doprowadzić zarosłą stolicę do porządku. Teraz była traktowana niemal jak piąte królestwo - ludzie zjeżdżali się tu na targi, niektórzy, na przykład potomkowie pierwszych dernierczyków, osiedlali się tu, zakładali nawet osady. Blanc'owi pozostało znaleźć odpowiednie osoby na najważniejsze stanowiska. Czas ruszyć w kierunku niepodległości jego królestwa.
Nagle jakiś osiłek zderzył się barkiem z Luką. Chłopak syknął z bólu - łokieć mężczyzny uderzył akurat w ukrytą pod rękawem i bandażem ranę. Zarobił ją całkiem niedawno od czającego się na bagnach utopca. Całe szczęście nie był jadowity, a gdy minęło pierwsze zaskoczenie nagłym atakiem zdolności szermiercze Blanc'a posłały potwora na drugą stronę.
- Patrz jak leziesz! - warknął przechodzień (choć to on wpadł na chłopaka, a nie na odwrót) i ruszył dalej.
Szasta warknął mu na pożegnanie i spojrzał troskliwie na właściciela.
- Nic mi nie jest - uspokoił go Luka i podrapał za uchem. - Lepiej chodźmy stąd.
Tak, udawanie cywila miało swoje minusy. Gdyby przed osiłkiem znikąd wyrosła osoba lorda cofnąłby się, dał mu przejść pierwszemu i na dodatek odszedłby w ukłonach. Blanc jednak zdecydowanie lepiej czuł się popychany. Dalej nie przywykł do swojego tytułu.
By zapomnieć o nieprzyjemnym incydencie wrócił myślami do zielarki, która wypełniła jego zamówienie. Miła dziewczyna, pomyślał z przekąsem. Nie miał jej za złe jak go potraktowała. Bardziej zwróciło jego uwagę jak szybko zajęła się królewskim zamówieniem, ignorując poprzednie zajęcie. Widać marzy o posadzie na dworze. Hmmm...Niegłupi pomysł. Przydałby się odpowiedni namiestnik. Blanc najpierw musiał jednak z nią osobiście porozmawiać.
A jeszcze wcześniej z ulgą zająłby się tą raną. Oby specyfik działał jeszcze szybciej niż zielarka, która go przyrządzała.
Na zamku Blanc szybko dowiedział się jak nazywała się zielarka. Kazał po nią posłać (dodając, że jeśli będzie naprawdę zajęta, to nie muszą jej na siłę przywlekać na dwór) i zajął się sobą. Umył się, założył czyste ubranie (w ulubionych biało niebieskich wzorach) i ruszył do sali tronowej, by czekać na gościa.
Sala wyglądała tak jak zwykle. Beżowe, wysokie ściany ozdobione były kilkoma gobelinami. Przez środek podłogi z ciemnozielonego kamienia biegł czerwony dywan, kończący się na podium. Prawa ściana od podwójnych drzwi Była pełna witrażowych okien, ciągnących się od wysokości pasa prawie po łukowaty, jak w katedrze, sufit. Z lewej natomiast przebiegała kolumnada. Z tyłu nad tronem wisiał wielki sztandar. Wyszyty był na nim herb Dernier: trzy końskie łby wokół złotego koła, symbolizującego słońce. Pod nim było podium, na które prowadziły trzy szerokie stopnie, a na nim trzy trony: dla władcy i jego małżonki. Po lewej stronie tronu Lorda zawsze stawał namiestnik. Taka była tradycja, aby po prawej stronie władcy siedziała Pani Zamku, a namiestnik, jako trzecia z kolei osoba w hierarchii królestwa, po lewej. Poprzedni namiestnik Blanc'a - stary, dosłownie i w przenośni, przyjaciel - zmarł na skutek choroby niecały rok temu.
A teraz wypadałoby znaleźć mu następcę.
Wyjątkowo nietypową rzeczą była zawieszona na rogu oparcia tronu władcy skromna, cienka korona, której jedyną ozdobą był mały szmaragd i kilka wyrytych run. Blanc nie przepadał za noszeniem jej. Zakładał ją tylko i wyłącznie na ważne okazje. Podobnie było z tronem - jeśli nic go do tego nie zmuszało, siadał na nim jak najrzadziej. Dlatego też także i teraz siedzisko zajmował ciemnoszary basior. Szasta najwyraźniej nie podzielał zdania właściciela co do tego fotela, bo wylegiwał się na nim prawie zawsze.
Luka wszedł do sali bocznymi drzwiami. Nieliczne witraże w oknach barwiły ciemną podłogę wszelkimi barwami. Blanc mimo dalej skromnego stroju zdecydowanie bardziej przypominał kogoś szlachetnego rodu, chociaż był pewny, że gdyby był kimś innym i patrzył teraz na młodzieńca w biało błękitnej szacie, z mieczem u boku i bliznami na twarzy, zdecydowanie nie wziąłby go za lorda.
Dlatego też nie miał żadnego żalu do kolejnego spotkania z Nathairą...
- Panna Torra przybyła - poinformował władcę strażnik.
Blanc kiwnął głową i drzwi uchyliły się wpuszczając do środka znajomą blondynkę. Dziewczyna była podekscytowana i zdenerwowana równocześnie. Wszystko to jednak wyparowało gdy jej oczom ukazał się uśmiechnięty Luka. Poznała go ze swojego sklepu, nadal jednak sądziła, że chłopak jest jedynie pachołkiem.
- Znowu ty - powiedziała zupełnie wypranym z uczuć głosem. - Gdzie...gdzie jest władca? Podobno miałam się z nim widzieć...
- Zobaczysz się z nim i to szybciej niż myślisz - odpowiedział niezrażony chłopak i skinął głową w krótkim geście przywitania.
Nathaira rozejrzała się po sali. Jej wzrok padł na tron i...Szastę.
- Co ten kundel robi na tronie?! - parsknęła oburzona. - Ślepi jesteście?! Przecież to miejsce władcy!
- Ach, no tak, wybacz - powiedział Blanc i gwizdnął na wilka. Oj, to chyba dla ciebie Szasta koniec wylegiwania na tronie.
Basior momentalnie poderwał do góry łeb i rozejrzał się. Nagle jego wzrok padł na Nathairę. Wywalił różowy jęzor, zamerdał ogonem i zanim ktokolwiek zdążyłby zareagować, zeskoczył z podium i w kilku susach dopadł zaskoczonej dziewczyny. Oparł jej przednie łapy na piersi i według swoich zwyczajów gościnności polizał ją kilka razy po twarzy. Nathaira pierwsze pisnęła pewna, że wilk jej coś zrobi, później jednak zaklęła i odepchnęła od siebie zwierzę. Szasta zwiesił łeb i zaskomlał, pewny, że znowu coś źle zrobił. Blanc natomiast z coraz większym trudem opanowywał rozbawienie, gdy zielarka próbowała poratować się chusteczkami.
- Wybacz za niego. Chciał się przywitać...i chyba cię polubił - powiedział chłopak przyjaznym tonem.
Spojrzenie jakie posłała mu Nathaira zdecydowanie nie było przyjazne. Jak dobrze, że wzrok nie zabija, bo trzeba by było w drodze wyborów elekcyjnych znaleźć nowego Lorda.
Nathaira była coraz bardziej zniecierpliwiona i Blanc uznał, że czas kończyć przedstawienie. Wzrok dziewczyny zatrzymał się tym razem na zawieszonej na oparciu tronu koronie. Wskazała w jej stronę niepewnie.
- Czy...Lord nie powinien jej nosić? To w końcu korona... - powiedziała.
- Tak, ale nie przepadam za tym. To denerwujące. Wszyscy zawsze się gapią tylko na nią, jakby to ona nosiła mnie jak jakąś parę skarpet - Blanc wzruszył ramionami i spojrzał na alchemiczkę.
Nathaira patrzyła na niego nieprzytomnym wzrokiem, zupełnie zamurowana. Czy ona przez ten cały czas rozmawiała z...?
Chłopak nie wytrzymał i roześmiał się. Skłonił się według dworskich manier i przedstawił:
- Blanc Le d'Art, zwany Luką, Lord Dernier. Do usług.
Nathaira? Tylko mi nie zejdź na zawał, bo to zdecydowanie źle wpłynie na reputację Blanc'a...
niedziela, 2 sierpnia 2015
Amadi | Towarzysz
Imię: Amadi
Płeć: Samiec
Gatunek: Kot
Wiek: 2 lata
Opis: To spory, rudy kocur. Ma długą, miękką sierść i duże, wąskie, zielone oczy. Charakteryzują go grube i silne, jak na kota domowego, łapy.
Charakter: Amadi, jak prawie każdy kot, lubi chodzić własnymi ścieżkami. Większość dnia spędza na ogół poza domem włócząc się po mieście. Jest uparty i kapryśny, ale inteligentny. To pieszczoch, jednak nie lubi gdy mówi się do niego zdrobnieniami lub opowiada o tym jaki jest słodki. No chyba, że do jego właściciela właśnie przyjdzie jakaś ładna, miła pani. Wtedy postara się zrobić dobre wrażenie i pokazać się z jak najlepszej strony. Czasami śledzi Abazi'ego, a w razie czego nawet próbuje go chronić.
Zdolności: Jest po prostu trochę silniejszy od przeciętnego kota i może trochę mądrzejszy.
Właściciel: Abazi Kamal
Płeć: Samiec
Gatunek: Kot
Wiek: 2 lata
Opis: To spory, rudy kocur. Ma długą, miękką sierść i duże, wąskie, zielone oczy. Charakteryzują go grube i silne, jak na kota domowego, łapy.
Charakter: Amadi, jak prawie każdy kot, lubi chodzić własnymi ścieżkami. Większość dnia spędza na ogół poza domem włócząc się po mieście. Jest uparty i kapryśny, ale inteligentny. To pieszczoch, jednak nie lubi gdy mówi się do niego zdrobnieniami lub opowiada o tym jaki jest słodki. No chyba, że do jego właściciela właśnie przyjdzie jakaś ładna, miła pani. Wtedy postara się zrobić dobre wrażenie i pokazać się z jak najlepszej strony. Czasami śledzi Abazi'ego, a w razie czego nawet próbuje go chronić.
Zdolności: Jest po prostu trochę silniejszy od przeciętnego kota i może trochę mądrzejszy.
Właściciel: Abazi Kamal
Ozzi | Towarzysz
Imię: Hrabia Ozyrusus Ozbornusus Gilmaster pierwszy Mistral (w skrócie Ozzi)
Płeć: Samica
Gatunek: Papuga nimfa
Wiek: 2 lata
Opis: Zwierzę wygląda bardzo milutko i wesoło, jasno żółte piórka, śmieszna antenka na czubku głowy oraz przekomiczne czerwone policzki.
Charakter: Wygląd jest tutaj niezmiernie myślący, ptak jest głupi, wredny a właścicielka zawsze okrzykuje go pomiotem szatana i złem wcielonym
Zdolności: Papuga potrafi naśladować niemal każdy dźwięk, chyba że mowa o mowie... zwierzę zna jedynie dwa słowa "**rrrwa mać" i niczego więcej nie chce się nauczyć, a ową sentencje kocha powtarzać przy każdej okazji. Jej właścicielka twierdzi jednak że jedyną umiejętnością Ozzi jest jej denerwowanie .
Właściciel: Chowlie Mistral
Płeć: Samica
Gatunek: Papuga nimfa
Wiek: 2 lata
Opis: Zwierzę wygląda bardzo milutko i wesoło, jasno żółte piórka, śmieszna antenka na czubku głowy oraz przekomiczne czerwone policzki.
Charakter: Wygląd jest tutaj niezmiernie myślący, ptak jest głupi, wredny a właścicielka zawsze okrzykuje go pomiotem szatana i złem wcielonym
Zdolności: Papuga potrafi naśladować niemal każdy dźwięk, chyba że mowa o mowie... zwierzę zna jedynie dwa słowa "**rrrwa mać" i niczego więcej nie chce się nauczyć, a ową sentencje kocha powtarzać przy każdej okazji. Jej właścicielka twierdzi jednak że jedyną umiejętnością Ozzi jest jej denerwowanie .
Właściciel: Chowlie Mistral
,,Dobry goniec powinien mieć dwie rzeczy - złotą głowę i żelazną żyć... a ja prócz tego lubię mieć twardą rękę."
Imię: Chowlie (czytaj Czołli)
Nazwisko: Mistral (Nazwisko jak i imię nadała sobie sama)
Pseudonim: Dla przyjaciół Chow (okropny z niej żarłok), jednak w fachu zwana jest Północnym Wiatrem.
Płeć: Kobieta
Wiek: 21 lat
Rodzina: Jaka tam rodzina? Toż to sierota ale pewien czas miła kogoś kogo zwała dziadkiem, choć częściej wolała go staruszkiem.
Miłość: Jej jedyną miłością jest dziki wiatr i wolność z którą wiąże się również wyzwolenie seksułalne ;)
Aparycja: Wysportowane, atletyczne i żylaste ciało dowodzi o jej szybkości, zwinności, sile i wytrzymałości wytrenowanych wieloletnimi trudnościami podróży, treningiem oraz życiem na ulicy. Mierzy nieco ponad metr siedemdziesiąt. Pod kapturem chowa długie do pasa, kasztanowe włosy i dość nie pospolitą twarz zdobioną wielkimi szarymi oczami w których zawsze połyskuje zbójecka iskierka. Charakterystyczną cechą jest pociągła blizna od kącika ust niemal do ucha, oraz liczne ślady na dłoniach po ranach i poparzelinach które skrywa pod rękawiczkami.
Charakter: Dziewczyna jest... osobliwa, wielu nawet pewnie powie wariatka, ale to już inna kwestia. Chow jest wesołą, głośną, otwartą, wulgarną i bynajmniej nie kobiecą kobietą. Ludzie widzą ją jako wolnego ducha, i tak właśnie jest, żyję chwilą, niczym się nie przejmuje i nikogo nie słucha. Gdy ma czas pędzi tam gdzie powiew przygody ją pchnie. W pogoni za taką zabawą oraz częstym wtykaniem nosa tam gdzie nie trzeba nie rzadko wpada w tarapaty, zawsze jednak znajdzie jakieś wyjście. Choć na pozór miła, jest niezwykle bystra i przebiegła, a i nieraz wredna. Nie cierpi nudy wiec zawsze coś wymyśli. Jeśli znajdzie prawdziwego przyjaciela jest gotowa skoczyć za niego w ogień, ale niewielu jest takich. Natomiast wrogom potrafi niesamowicie dopiec. Zawodu jakimi się para mogą wydawać się sprzeczne, ale nic z tych rzeczy, jako gońcowi można jej ufać, w tym fachu nie ma sobie równych, a jako szpieg jest wierna tylko jednej frakcji. Informacje natomiast zdobywa głównie na gościńcach i często nimi uzupełnia swoje poselstwa, dzięki temu może i igra z niebezpieczeństwem ale ma ogromny wpływ na wiele dworów i królestw, chowa to jednak raczej dla siebie.
Zdolności: ~ Posiada pamięć absolutną, to bardzo ułatwia jej prace oraz jest jej "asem w rękawie".
~ Na koniach zna się jak nikt, w siodle spędza większość czasu i jest w stanie ujarzmić każdego wieszchowca. Sama mówi że gdyby zaszła potrzeba dosiądzie choćby i jelenia przydybanego nad strumieniem.
~ Jest równie szybka i bez konia, biega z zawrotną prędkością na bardzo długie dystanse, a w biegu na przełaj nie ma sobie równych.
~ Jej praca jak i przeszłość wymaga od niej umiejętności walki, jest świetnym szermierzem i pięściarzem a jej ulubioną bronią jest szybki niczym błyskawica dualblade.
~ Jest również świetnym strzelcem... z procy...
Pochodzenie: Vastaan
Stanowisko: posłaniec, szpieg
Punkty pojedynku: 10
Towarzysz: Hrabia Ozyrusus Ozbornusus Gilmaster pierwszy Mistral
Szczegóły: ~ Zawsze chciała zostać łucznikiem, ale za grosz nie ma do tego talentu.
~ Uwielbia śpiewać, często na szlaku można ją poznać po daleko niosących się z reguły niecenzuralnych piosenkach.
~ Jej ulubioną zabawą jest "walka na odgłosy" z jej papugą.
~ Ze względu na wiadomości jakie niesie jest częstym celem ataków.
~ Gdy nie ma jej gnającej po gościńcach najpewniej jest wysoko w górach bądź w jakiejś tawernie, a jej pobyty tam niemal zawsze kończą się pijackom burdą.
Bonusy:
Nick na howrse: Ursa
Nazwisko: Mistral (Nazwisko jak i imię nadała sobie sama)
Pseudonim: Dla przyjaciół Chow (okropny z niej żarłok), jednak w fachu zwana jest Północnym Wiatrem.
Płeć: Kobieta
Wiek: 21 lat
Rodzina: Jaka tam rodzina? Toż to sierota ale pewien czas miła kogoś kogo zwała dziadkiem, choć częściej wolała go staruszkiem.
Miłość: Jej jedyną miłością jest dziki wiatr i wolność z którą wiąże się również wyzwolenie seksułalne ;)
Aparycja: Wysportowane, atletyczne i żylaste ciało dowodzi o jej szybkości, zwinności, sile i wytrzymałości wytrenowanych wieloletnimi trudnościami podróży, treningiem oraz życiem na ulicy. Mierzy nieco ponad metr siedemdziesiąt. Pod kapturem chowa długie do pasa, kasztanowe włosy i dość nie pospolitą twarz zdobioną wielkimi szarymi oczami w których zawsze połyskuje zbójecka iskierka. Charakterystyczną cechą jest pociągła blizna od kącika ust niemal do ucha, oraz liczne ślady na dłoniach po ranach i poparzelinach które skrywa pod rękawiczkami.
Charakter: Dziewczyna jest... osobliwa, wielu nawet pewnie powie wariatka, ale to już inna kwestia. Chow jest wesołą, głośną, otwartą, wulgarną i bynajmniej nie kobiecą kobietą. Ludzie widzą ją jako wolnego ducha, i tak właśnie jest, żyję chwilą, niczym się nie przejmuje i nikogo nie słucha. Gdy ma czas pędzi tam gdzie powiew przygody ją pchnie. W pogoni za taką zabawą oraz częstym wtykaniem nosa tam gdzie nie trzeba nie rzadko wpada w tarapaty, zawsze jednak znajdzie jakieś wyjście. Choć na pozór miła, jest niezwykle bystra i przebiegła, a i nieraz wredna. Nie cierpi nudy wiec zawsze coś wymyśli. Jeśli znajdzie prawdziwego przyjaciela jest gotowa skoczyć za niego w ogień, ale niewielu jest takich. Natomiast wrogom potrafi niesamowicie dopiec. Zawodu jakimi się para mogą wydawać się sprzeczne, ale nic z tych rzeczy, jako gońcowi można jej ufać, w tym fachu nie ma sobie równych, a jako szpieg jest wierna tylko jednej frakcji. Informacje natomiast zdobywa głównie na gościńcach i często nimi uzupełnia swoje poselstwa, dzięki temu może i igra z niebezpieczeństwem ale ma ogromny wpływ na wiele dworów i królestw, chowa to jednak raczej dla siebie.
Zdolności: ~ Posiada pamięć absolutną, to bardzo ułatwia jej prace oraz jest jej "asem w rękawie".
~ Na koniach zna się jak nikt, w siodle spędza większość czasu i jest w stanie ujarzmić każdego wieszchowca. Sama mówi że gdyby zaszła potrzeba dosiądzie choćby i jelenia przydybanego nad strumieniem.
~ Jest równie szybka i bez konia, biega z zawrotną prędkością na bardzo długie dystanse, a w biegu na przełaj nie ma sobie równych.
~ Jej praca jak i przeszłość wymaga od niej umiejętności walki, jest świetnym szermierzem i pięściarzem a jej ulubioną bronią jest szybki niczym błyskawica dualblade.
~ Jest również świetnym strzelcem... z procy...
Pochodzenie: Vastaan
Stanowisko: posłaniec, szpieg
Punkty pojedynku: 10
Towarzysz: Hrabia Ozyrusus Ozbornusus Gilmaster pierwszy Mistral
Szczegóły: ~ Zawsze chciała zostać łucznikiem, ale za grosz nie ma do tego talentu.
~ Uwielbia śpiewać, często na szlaku można ją poznać po daleko niosących się z reguły niecenzuralnych piosenkach.
~ Jej ulubioną zabawą jest "walka na odgłosy" z jej papugą.
~ Ze względu na wiadomości jakie niesie jest częstym celem ataków.
~ Gdy nie ma jej gnającej po gościńcach najpewniej jest wysoko w górach bądź w jakiejś tawernie, a jej pobyty tam niemal zawsze kończą się pijackom burdą.
Bonusy:
Nick na howrse: Ursa
,,Wojna ma to do siebie, że rozpęta się na jedno twoje słowo, ale nie ucichnie gdy ją o to poprosisz."
Imię: Abazi
Nazwisko: Kamal
Pseudonim: W pewnych kręgach nazywa się go Niedźwiedziem albo Wężem Z Freihm.
Płeć: Mężczyzna
Wiek: 27 lat
Rodzina: Zakładam, że ojciec dalej zarządza swym majątkiem, a matka się puszcza. Nie wiem co może robić teraz moje ,,rodzeństwo".
Miłość: Nie śpieszy mu się, ale jakoś nie ukrywa, że woli te niezależne kobiety. Takie które w razie czego poradzą sobie same.
Aparycja: Wszystko widać powyżej. Wysoki i dobrze zbudowany mężczyzna charakteryzujący się sięgającymi ramion, czarnymi włosami i zadbaną gęstą brodą. Może się poszczycić niewielką kolekcją małych blizn na ramionach i kilkoma nieco większymi na plecach. Na pierwszy rzut oka widać, że ma coś z Ghaardczyka. Załóżmy już zresztą, że nim jest bo faktem, że matka to prostytutka z Freihm nie ma się co chwalić. Miecz nosi na plecach, a topór zwykle zwisa mu u pasa.
Charakter: Abazi to na ogół bardzo spokojna i zrównoważona osoba. Unika bezsensownej przemocy i jest w miarę uczciwy. Można go też nazwać towarzyskim, ale nie ufnym, ani naiwnym. To, że się do ciebie uśmiecha nie znaczy, że cię lubi. Całkiem niezły z niego aktor i mimo, że na ogół jest szczery to jednak lepiej zachować czujność. W tłumach czuje się wcale nie gorzej niż w całkowitej samotności. Będzie się dobrze bawił i w dużym i w małym kręgu znajomych lub przyjaciół, a już zwłaszcza jak postawi mu się kolejkę jakiegoś mocnego trunku. Nie jest ani milczkiem, ani gadułą. Do obowiązków podchodzi na poważnie, a czasem bywa nawet nadgorliwy. Lepiej go nie obrażać, bo nie jest skłonny do dawania drugiej szansy. Wkurzony Abazi to zdecydowanie inny, gwałtowniejszy i niesympatyczny Abazi.
Zdolności: Kamal specjalizuje się w walce wszelką bronią skuteczną na krótkim dystansie. Jego oburęczność daje mu zwykle znaczną przewagę nad przeciwnikiem. Umie również strzelać z łuku, ale nie jest w tym najlepszy, lepiej radzi sobie z rzucaniem nożami i innymi przedmiotami. Potrafi też wykonywać iluzje, ale nie są one zbyt zaawansowane, służą mu głównie do umilania sobie czasu. Świetnie gra na fujarce i kilku innych instrumentach.
Pochodzenie:Urodził się w Ghaard, ale większość dzieciństwa spędził poza jego granicami.
Stanowisko: Generał
Punkty pojedynku: 15
Towarzysz: Amadi
Szczegóły:
~ Zdarza mu się posługiwać niezrozumiałą dla większości ludzi gwarą, której nauczył się jako dziecko, gdy mieszkał na ulicach Freihm
~ Prawie zawsze gdy intensywnie myśli marszczy brwi. Często dochodziło przez ten odruch do nieporozumień gdy ktoś zadał mu pytanie, a na widok jego miny kulił się w koncie tawerny w obawie, że było ono niewłaściwe.
~ Jest oburęczny
~ Lubi mocne trunki, ale nie jest uzależniony od alkoholu i reaguje na niego dość spokojnie.
Bonusy:
- Stanowisko (Generał) + 5 pp
Nick na howrse: Margo5
Nazwisko: Kamal
Pseudonim: W pewnych kręgach nazywa się go Niedźwiedziem albo Wężem Z Freihm.
Płeć: Mężczyzna
Wiek: 27 lat
Rodzina: Zakładam, że ojciec dalej zarządza swym majątkiem, a matka się puszcza. Nie wiem co może robić teraz moje ,,rodzeństwo".
Miłość: Nie śpieszy mu się, ale jakoś nie ukrywa, że woli te niezależne kobiety. Takie które w razie czego poradzą sobie same.
Aparycja: Wszystko widać powyżej. Wysoki i dobrze zbudowany mężczyzna charakteryzujący się sięgającymi ramion, czarnymi włosami i zadbaną gęstą brodą. Może się poszczycić niewielką kolekcją małych blizn na ramionach i kilkoma nieco większymi na plecach. Na pierwszy rzut oka widać, że ma coś z Ghaardczyka. Załóżmy już zresztą, że nim jest bo faktem, że matka to prostytutka z Freihm nie ma się co chwalić. Miecz nosi na plecach, a topór zwykle zwisa mu u pasa.
Charakter: Abazi to na ogół bardzo spokojna i zrównoważona osoba. Unika bezsensownej przemocy i jest w miarę uczciwy. Można go też nazwać towarzyskim, ale nie ufnym, ani naiwnym. To, że się do ciebie uśmiecha nie znaczy, że cię lubi. Całkiem niezły z niego aktor i mimo, że na ogół jest szczery to jednak lepiej zachować czujność. W tłumach czuje się wcale nie gorzej niż w całkowitej samotności. Będzie się dobrze bawił i w dużym i w małym kręgu znajomych lub przyjaciół, a już zwłaszcza jak postawi mu się kolejkę jakiegoś mocnego trunku. Nie jest ani milczkiem, ani gadułą. Do obowiązków podchodzi na poważnie, a czasem bywa nawet nadgorliwy. Lepiej go nie obrażać, bo nie jest skłonny do dawania drugiej szansy. Wkurzony Abazi to zdecydowanie inny, gwałtowniejszy i niesympatyczny Abazi.
Zdolności: Kamal specjalizuje się w walce wszelką bronią skuteczną na krótkim dystansie. Jego oburęczność daje mu zwykle znaczną przewagę nad przeciwnikiem. Umie również strzelać z łuku, ale nie jest w tym najlepszy, lepiej radzi sobie z rzucaniem nożami i innymi przedmiotami. Potrafi też wykonywać iluzje, ale nie są one zbyt zaawansowane, służą mu głównie do umilania sobie czasu. Świetnie gra na fujarce i kilku innych instrumentach.
Pochodzenie:Urodził się w Ghaard, ale większość dzieciństwa spędził poza jego granicami.
Stanowisko: Generał
Punkty pojedynku: 15
Towarzysz: Amadi
Szczegóły:
~ Zdarza mu się posługiwać niezrozumiałą dla większości ludzi gwarą, której nauczył się jako dziecko, gdy mieszkał na ulicach Freihm
~ Prawie zawsze gdy intensywnie myśli marszczy brwi. Często dochodziło przez ten odruch do nieporozumień gdy ktoś zadał mu pytanie, a na widok jego miny kulił się w koncie tawerny w obawie, że było ono niewłaściwe.
~ Jest oburęczny
~ Lubi mocne trunki, ale nie jest uzależniony od alkoholu i reaguje na niego dość spokojnie.
Bonusy:
- Stanowisko (Generał) + 5 pp
Nick na howrse: Margo5
Subskrybuj:
Posty (Atom)